poniedziałek, 30 lipca 2012

Kiedy dla Miłości staję się Obrazem...

Każdy ma swoje marzenia. Dla jednego ważne jest to a dla drugiego coś zupełnie innego. Czasem marzenia innych osób wydają się nam być absurdalne. Zrobić remont w pokoju? A może taka niewielka rzecz a sprawi tej osobie wiele radości. Wybieranie kolorów. Pakowanie książek do pudeł. Może ktoś tego właśnie potrzebuje? Organizacji swojego życia. Najłatwiej zacząć tego co namacalne. Poukładać to co rozprasza uwagę. Człowiek czasem dochodzi do takiego momentu w swoim życiu, że aby posprzątać potrzebuje przeprowadzić cały remont. Inaczej nie uporządkuje wszystkiego co nagromadziło się przez cały ten czas.
Dlaczego czasem jest tak, że nawet ten, który jest tak bardzo przeciwny ocenianiu, ocenia marzenia innych? Przecież każde marzenie jest tak samo ważne.
Zdarza się też tak, że ktoś ma więcej marzeń a nie dysponuje wystarczającymi środkami, aby je zrealizować. Musi wtedy podjąć decyzję. Takie decyzje są niezwykle trudne. Wybrać tydzień wakacji czy wyremontowany na lata pokój, który w chwili obecnej nie nadaje się do życia?
Jeszcze trudniej jest podjąć decyzję kiedy jest się manipulowanym ocenianiem. Łzy cisną się na oczy kiedy drugi człowiek ocenia: marzenia materialisty, tylko pieniądze się dla ciebie liczą.
Czymś zupełnie naturalnym jest, że trzeba zrezygnować z jednej dla drugiej rzeczy. Nie można oglądać dwóch filmów na raz. Nie można jeść dwóch pizz na raz. Jednak ważny jest kompromis.

Przytłoczona uczuciem tracę siebie. Gdzie jest moje miejsce? Jakie są albo były moje pragnienia?
Po każdym cudownym weekendzie kiedy wracam do domu, mój urodzinowy prezent wypuszcza nowe kwiaty. A jednocześnie czuję, że jest coraz mniej mnie we mnie. Staję się obrazem. Najgorzej jest kiedy z obrazu budzi się Magda i jej resztki egoizmu i pragnień. Może właśnie te wszystkie kłótnie są potrzebne? Żebym nie zniknęła całkiem?

piątek, 27 lipca 2012

Żeby stworzyć gołębia trzeba mu najpierw ukręcić szyję

Kubek dobrej herbaty. W tle ulubiona muzyka. Jestem gotowa. Mogę zaczynać.

Tytuł posta. Słowa Picassa będące swoistym motywem przewodnim książki, którą chcę Wam dzisiaj przedstawić. Przeczytałam ją w zaledwie jedno popołudnie. Usadowiłam się wygodnie pod gruszą na ogródku i tak po prostu ją przeczytałam.

Marina Picasso. Mój dziadek Picasso

Jest to opowieść wnuczki Picassa, Mariny, mająca nam pokazać prawdziwego Picassa. Geniusza w relacji z rodziną. Picassa w roli ojca i dziadka. W rolach, którym nie sprostał. Być może książka ta była częścią terapii Mariny, która, aby rozpocząć normalne życie, po niezwykle trudnym dzieciństwie, poddała się psychoterapii. Dla mnie jest to opowieść bardziej o niej niż samym Picassie.

Marina i jej starszy brat nie mieli łatwego i rozkosznego dzieciństwa, jakby mogło się wydawać. Picasso nie był wrażliwy na czyjąś biedę. Był raczej egoistą. A może po prostu był tak zmanipulowany sławą, kobietą a także własnym geniuszem, że wielu rzeczy po prostu nie zauważał? Lubił swoją osobą dominować nad innymi, pokazywać przez swoją wyższość słabość innych, nawet bliskich mu osób. Marina pisze nawet, że nie był on zdolny do uczuć. Tak więc, rodzeństwo nie mogło liczyć na jego pomoc, na zwyczajną rozmowę czy troskę.
Moim zdaniem ich największym problemem nie był jednak sam Picasso. Raczej rodzice dzieci zamiast miłości dali im biedę, smutek, kłótnie, poczucie winy, histerie oraz własną chorą dumę.
Ciężko sobie wyobrazić, że wnukowie Picassa chodzili głodne do szkoły, mieli jeden komplet ubrań, sprzątały po nocnych, mocno skrapianych alkoholem spotkaniach matki z jej "przyjaciółmi". Dzieci wstydziły się za swoich rodziców. Ich sytuacja była, mówiąc dzisiejszym językiem, patologiczna, chora. Otarły się o skrajne ubóstwo.
Brat Mariny, nazywany Pablito (właściwie imię miał po dziadku, ale mógł być tylko jeden Pablo- Geniusz), popełnia samobójstwo. Kobieta uważa, że cała rodzina zachorowała na chorobę I love Picasso. Po jego śmierci wszyscy umierają w niedługim czasie bądź popełniają samobójstwo. Właściwie zostaje tylko Marina.
Jako dorosła kobieta staje się bogata, dzięki spadkowi po Picassie i rozpoczyna działalność charytatywną.

Książka ta wzbudza we mnie mieszane uczucia. Przepełniona jest żalem i wręcz nienawiścią. Chwilami myślałam, że przecież nikt nie musi dawać na utrzymanie ludziom nie dającym sobie kompletnie rady, nie pracującym. A zaraz potem myślałam o tych wszystkich razach kiedy przychodziłam do swojej babci i od razu biegłam do lodówki, bez żadnego skrępowania. Przecież to jest moja babcia... A ile razy mi pomagała? Albo pewien bliski mi Mężczyzna. Jest niemalże taki sam jak matka Mariny i Pablita. To samo narzekanie na niegodziwość losu, to samo nic nie robienie. A jego matka, mimo, że Mężczyzna ma już prawie 40 lat, zawsze wyciągnie do niego kolejny raz rękę. Taki ludzki gest.

Picasso był bogaty a jego własne wnuki chodziły głodne. Cytat odnosi się do tego, że artysta tworząc, niszczył. Przedmioty, ludzi. Nie ukrywał tego. Nawet często podkreślał to.


sobota, 14 lipca 2012

Katharsis

Moje życie obecnie przypomina puzzle, które jeszcze parę chwil temu leżały na stole poukładane. Właściwie wystarczyło je przykleić na tekturkę i można by je powiesić na ścianie. Wisiałyby, tak już raz poukładane, do końca świata. Jednak przez te puzzle, zanim zdążyłam je pokleić, przeszło jakieś dzikie zwierzę. Porozrzucało fragmenty na cały pokój. Boję się, że niektóre elementy się przez to zgubiły. Trudno jest teraz poskładać te puzzle na nowo.

Są różne sposoby na poukładanie swoich spraw. Jednym z moich sposobów jest wędrówka po muzeach. Kiedy tylko się coś sypie, kiedy nie wiem co robić, jaką podjąć decyzję, chodzę jak opętana od muzeum do muzeum. Uwielbiam ten moment kiedy wchodzę w obraz. Poznaję bohatera przedstawienia. Zgaduję intencje oraz nastrój artysty w momencie popełniania dzieła. Jednym słowem, zajmuję swoją głowę losami wszystkich pań i panów na obrazach. Moja wyobraźnia wkracza w zupełnie nowe horyzonty. Pracuje tak intensywnie jak tylko się da. Słyszę głosy artystów i bohaterów. Najpierw robię się ciężka i przytłoczona od tego wszystkiego, ale po chwili wychodzę z muzeum lekka jak piórko. Katharsis.

Jestem pełna nowych sił i pomysłów. Myślę sobie. Muszę jeszcze poczekać z podjęciem decyzji. Spróbuję jeszcze raz. Tym razem inaczej. Nie wolno się poddawać. Chciałabym zrobić to. Moim marzeniem jest tamto.

W czwartek odwiedziłam Górnośląskie Muzeum w Bytomiu. Mimo, że mieszkam całkiem niedaleko, byłam tu pierwszy raz. Powiem szczerze, że jestem mile zaskoczona jakością sztuki w salach wystawowych. Muzeum nie odbiega dużo od muzeów narodowych. Są tu dzieła prawdziwych mistrzów. Wystarczy wymienić Fałata, Wyczółkowskiego, Gierymskiego, Malczewskiego, Pana i Panią Cybis, Chełmońskiego, Brandta. A to i tak nie wszyscy. Jest nawet popiersie autorstwa Dunikowskiego. Dowiedziałam się, że to, co widzimy na wystawie to około 20 procent całego zbioru muzeum.

Zobaczcie kilka obrazów, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie.




 











Bardzo, bardzo Wam polecam wizytę w bytomskim muzeum. Napiszę Wam troszkę więcej o tym muzeum. Na razie dzielę się jedynie swoimi odczuciami po mojej pierwszej wizycie w tym niezwykłym miejscu.

Jutro żagle.

Pozdrawiam!