Zacznijmy o tego, że w życiu i twórczości Leonarda wielu krytyków, historyków sztuki, czy po prostu pasjonatów doszukuje się niestworzonych intryg, zabarwień symbolicznych i innych, dla mnie niezwykle naciąganych, historii. Dan Brown pisze swój Kod Leonarda da Vinci. Po czym pojawiają się kolejne publikacje mające na celu potwierdzić bądź zanegować jego tezy. Nie jestem historykiem sztuki, póki co. Nie przeczytałam nawet Vasariego w całości. Dlatego nie mnie oceniać i tak głęboko analizować jego, dosyć nieliczne dzieła.
Wśród tego natłoku literatury podejmującej próby opowiedzenia jego losów w formie ciekawej i popularnej prozy, myślę, że Pierre La Mure ujmuje temat w sposób tak spokojny, wolny od intryg i prosty, że stanowi przyjemną, choć zapewne nudniejszą, odskocznię.
Jeśli myślicie, że czytając Prywatne życie Mony Lisy, z wypiekami na twarzy będziecie śledzić losy skandalistki opowiedziane z najdrobniejszymi i najpikantniejszymi szczegółami, zapewne towarzyszyć będzie Wam nuta rozczarowania i goryczy. A przecież tytuł intryguje. Mówi: Czytelniku, czytaj, poznasz prywatne życie Mona Lisy. Przecież to niezwykle intrygująca kobieta. Jesteś ciekaw, prawda Czytelniku?
Cała powieść to zaledwie 500 stron. Na opowiedzenie historii jednej kobiety, całkiem sporo. Na przeniesienie czytelnika w świat renesansowej Florencji, przedstawienie postaci Leonarda, zapoznanie nas z wszystkimi wielkimi rodami florenckimi, których roli w dziejach sztuki nie należy negować, no i jeszcze ci wszyscy papieże oraz historie o tym, jak stali się głowami Kościoła... Sami dokończcie tą myśl. Autor podejmuje sporo wątków. Nieco karkołomne wzywanie.
Przygotowując post przejrzałam kilka innych recenzji tej powieści. Zawsze obiecuje sobie, że nie będę tego robić, co by się nie sugerować, jednak bywa, że ciekawość zwycięży. Najczęściej powtarzającym się zarzutem wobec La Mure była właśnie ta wielowątkowość, w której gubi się historia naszej tytułowej bohaterki. Jednak życie codzienne florenckiej społeczności jest ukazane z dużym wdziękiem i poczuciem humoru. Uśmiech na mojej twarzy wywoływał opis przygotowań do narodzin dziecka, reakcja na jego płeć, czy poranne wstawanie dziadka Giocondy. Wprowadzenia w kontekst polityczno-społeczny wydawały się ciągnąć w nieskończoność. Czasem bywały niezbędne do zrozumienia znaczenia wydarzeń a czasem, po prostu je pomijałam.
Leonardo da Vinci. La Mure zachwiał mój obraz tego artysty. Jestem pewna, że mocno przerysował jego postać. Fakt, pozostawił niewiele dzieł. Dużo kombinował, czego skutkiem jest stan Ostatniej Wieczerzy, nie wywiązywał się z umów. Całe jego życie było ucieczką. Żył w swoim świecie, kroił zwłoki dla poznania anatomii. Marzył o lataniu. Zaczynał i nie kończył. Był przekonany o swojej wyższości i geniuszu. Nazywał się architektem, chociaż niczego nie wybudował, rzeźbiarzem chociaż nigdy nie rzeźbił. Marzył i żył tymi swoimi mrzonkami. Gadał i nie robił. Jednak nie to wszystko było dla mnie najgorsze. Najgorsze było to, że Leonardo wykreowany przez La Mure, nie cierpiał malować. Robił to tylko wtedy kiedy musiał i nie miał już naprawdę za co żyć. Marnotrawstwo niezwykłego talentu?
Mona Lisa. Kim była? Kto zamówił jej portret? Pewnie La Mure kreował jej postać na tekstach Vasariego. Wysuwa dosyć odważną tezę. Albo, lepiej będzie powiedzieć, wymyśla ciekawą historię. Nie zapominajmy, że jest powieść a nie analiza, czy biografia. Nie będę egoistką i nie powiem Wam, jak historię stworzył dla tej tajemniczej damy autor.
*Coraz częściej przyłapuję się na tym, że czytając książkę, dużo myślę o tym, co powinnam o niej napisać. I chociaż jestem trochę do tyłu z postami, to niezwykle ciężko jest mi ją odnieść do biblioteki dopóki czegoś nie napiszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz