To wcale nie jest takie łatwe, jak mnie się wydawało. Po tylu miesiącach przerwy sklecić kilka zdań na jakikolwiek temat. Raz po raz obracam książkę w dłoniach, przewracam kartki, wącham zawartość... Jednak z doświadczenia wiem, że z każdą kolejną będzie łatwiej. Zawsze najgorzej jest zacząć. Potem idzie z górki.
Na okładce czytam: Kultowy inspektor Arkadij Renko... Kultowy? Dla mnie na pewno nie jest kultową postacią. Pierwszy raz w życiu o nim w ogóle słyszę, ale nieczęsto czytam kryminały. Raczej rzadko. Sporadycznie. Jak to z dobrymi książkami często bywa, w moje ręce trafiła zupełnie przypadkiem. Wzięłam pierwszą lepszą książkę z siostrzanej półki. Miała uprzyjemnić mi podróż z Polski do domu. Szybko się okazało, że przebrnięcie przez pierwsze strony w takich a nie innych warunkach jest niemalże niemożliwe a ciężki specyficzny klimat Rosji wcale w tym nie pomaga. Wtedy Na własną rękę zastąpiłam niezbyt ambitnym romansem, ale o tym może nie tutaj.
W domu, na spokojnie, do lektury wróciłam. Gdy udało mi się przeczytać pierwsze kilka rozdziałów, nagle nic już nie przeszkadzało w czytaniu. Ludzkie głosy w środkach komunikacji zniknęły, brak obiadu nie stanowił problemu. Ba! nawet w pracy, swoją pracę wykonałam tak szybko, że jeszcze zostało mi półtorej godziny na czytanie. Ostatnie rozdziały czytałam już z wypiekami na twarzy. Przyłapałam się nawet na omijaniu niektórych słów, aby szybciej dowiedzieć się CO NAPRAWDĘ SIĘ WYDARZYŁO?
Ostrzegam, moja opinia nie jest spoilerem. Ha! I tak Wam nie powiem jak się historia skończy. Zresztą, w ogóle nie opowiem Wam jej treści. W tym miejscu odsyłam do przeczytania całej powieści.
Może to ja jestem tak słaba w czytaniu kryminałów, ale do samego końca nie podejrzewałam, w jaki sposób autor poprowadzi swoich bohaterów. Wciąż mnie zaskakiwali swoimi decyzjami. Mnogość wątków, początkowo pozornie zbieżnych, specyficzni bohaterowie, zmieniający swoje sympatie jak kameleony. Nic, absolutnie nic, nie było dla mnie oczywiste od samego początku do samego końca.
Rosja to takie miejsce na świecie, które ma swój specyficzny klimat i ten klimat jakoś tak niezwykle się udziela we wszystkich powieściach, których akcja się tam dzieje. Kiedyś dzieliłam się już tym wrażeniem tutaj, po lekturze Bułhakowa. Jednak Bułhakow to inna bajka, to Rosjanin z krwi i kości, a Martin Cruz Smith to, jakby na to nie patrzeć amerykański pisarz. Jeszcze zanim zaczęłam czytać, zastanawiałam się, jak to jest, Amerykanin piszący o Rosji? Czy jest to możliwe? Okazuje się, że jest. Autor wykreował rosyjską rzeczywistość realistycznie a bohaterowie i akcja powieści zgrabnie się wpisały w ten właśnie specyficzny rosyjski klimat. Smith przeciwstawia sobie dwa światy - Moskwę i Kaliningrad. Chociaż obydwie miejscowości mieszczą się w granicach jednego państwa, to jakże bardzo się od siebie różnią. Zresztą, co łączyć może morderstwo w Kaliningradzie z morderstwem w Moskwie? A co wspólnego z tym wszystkim ma Natalia Gonczarowa, żona jednego z najwybitniejszych rosyjskich pisarzy, Aleksandra Puszkina?
Gdzieś pomiędzy wierszami, odczytujemy smutną prawdę o realiach zawodu dziennikarza w dzisiejszej Rosji. Czy media mają szansę stać się tą słynną czwartą władzą również tam? Jaki los spotyka niezależnych, niewygodnych dla Kremla dziennikarzy? Czy ich niezależność musi równać się ryzyku jakie ponoszą każdego dnia?
Pamiętam, jak niegdyś denerwował mnie, główny bohater powieści Eduarda Mendozy, o którym pisałam tutaj. I właśnie nasz inspektor Arkadij Renko ma w sobie coś z tej postaci. Coś niepokojąco irytującego. Nie pociąga, nie wzrusza, nie przywiązuje do siebie. Po prostu jest.
Chociaż powieść nie porusza, nie wzbudza żadnych górnolotnych emocji a ja jako czytelnik nie poczułam więzi z żadnym z jej bohaterów, to uważam, że jest to porządna, dobrze napisana historia z dobrze oddanym klimatem rzeczywistości, w której jej akcja się toczy. Kto wie, może powinnam częściej sięgać po kryminały?
*Martin Cruz Smith Na własną rękę, wyd. Albatros, 2015
niedziela, 10 stycznia 2016
wtorek, 5 stycznia 2016
Nie wiem, jak Ty, Drogi Czytelniku, ale zawsze mam dla siebie świetne usprawiedliwienie. ZAWSZE, powtarzam ZAWSZE, znajdę wytłumaczenie dlaczego czegoś nie zrobiłam, dlaczego czegoś generalnie nie robię i nie zamierzam robić. Zbyt łatwo wybaczam sobie swoje lenistwo, brak organizacji, motywacji i tak dalej i tak dalej...
Wracam zmęczona z pracy. Nie będę niewolnikiem własnego domu. Za dużo na głowie. Stres. Zła aura. Pogoda nie taka. Deszcz. Boląca głowa. Trudny dostęp do książek. Nie mogę się skupić. Zimno. Mokro. I tak nie wchodzi mi nic do głowy. Nie potrafię tego zapamiętać. Zaraz i tak zapomnę.
I tak w kółko.
Obserwuję osoby, które w ubiegłym roku przeczytały 52 książki. Nie wiem, czy przeczytałam przynajmniej z 15. Gdy przestałam o nich pisać, zauważyłam w sobie zmianę podejścia do książki. Teraz to tylko rozrywka. Czytam dla zabicia czasu. Nie analizuję, nie podkreślam, nie koncentruję się na akcji, sylwetkach bohaterów. Czytam, jakby etykietę na musztardzie - oby tylko zająć czymś wzrok przy śniadaniu.
Mieszkam w mieście, gdzie mogę spotkać sztukę pisaną wielkimi literami. Kilkanaście muzeów, światowe wystawy, zupełnie nowatorskie podejście do sztuki nowoczesnej, kilkadziesiąt minut jazdy samochodem i świat średniowiecznych budowli stoi przede mną otworem. W ciągu roku nie byłam w żadnym muzeum. Nie zobaczyłam żadnej wystawy. Ba, nie wyjechałam nawet z Frankfurtu.
Nigdy nie pisałam tutaj szczególnie dużo. Z różnych powodów. Najczęściej wydawało mi się, że nie bardzo mam o czym pisać. A przecież jest tyle rzeczy, które wzbudzają mój zachwyt, które inspirują i są świeżym tchnieniem w tej naszej codzienności...
Języki. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek miała do nich głowę. Raczej zawsze byłam na nie odporna. Chociaż językiem angielskim od dłuższego czasu posługuję się na co dzień, czasem myślę, że większą wiedzę miałam w klasie maturalnej niż dzisiaj. Mimo, że wtedy była to głównie wiedza a dzisiaj po prostu moje gadulstwo. Jeśli chodzi o język niemiecki, po ponad roku mieszkania we Frankfurcie, do mistrzostwa mam opanowane jedynie nieużywanie tego języka. Na pytania zadane w języku niemieckim, zawsze odpowiem językiem angielskim. Dopiero po bardzo wyraźnym sygnale dogadamy się tylko w języku niemieckim, użyję go bądź wycofam się z konwersacji.
W mojej głowie pojawia się pytanie, skoro tak wiele udało mi się osiągnąć w ubiegłym roku, mimo tego ciągłego, uporczywego lenistwa, braku większych ambicji, motywacji, olewactwa i jakby tego jeszcze nie nazwać, to jak może wyglądać ten rok, jeśli wykażę przynajmniej minimalne zaangażowanie w bieg wydarzeń?
Nie mam najmniejszej ochoty na noworoczne podsumowania, bo wiem, że mimo tych wszystkich punktów, które wymieniłam, to był dla mnie dobry rok. Nie ukrywam, że bardzo trudny. Napotkałam w jego czasie na trudności, jakich się nawet nie spodziewałam.
Nie wiem, czy od jutra przestanę z taką łatwością usprawiedliwiać swoje niedociągnięcia. Prawdopodobnie nie. Mam jednak nadzieję, że każdy kolejny rok będzie lepszy od tego poprzedniego. Że nie będzie łatwiejszy to już wiem. Z biegiem czasu pewne rzeczy stają się coraz trudniejsze zamiast łatwiejsze. Jeśli to jest dorosłość, życzę sobie, żebym umiała z niej mądrze korzystać. Obyśmy w pędzie życia nie zatracili tej cudownej umiejętności cieszenia się tym co piękne.
Wracam zmęczona z pracy. Nie będę niewolnikiem własnego domu. Za dużo na głowie. Stres. Zła aura. Pogoda nie taka. Deszcz. Boląca głowa. Trudny dostęp do książek. Nie mogę się skupić. Zimno. Mokro. I tak nie wchodzi mi nic do głowy. Nie potrafię tego zapamiętać. Zaraz i tak zapomnę.
I tak w kółko.
Obserwuję osoby, które w ubiegłym roku przeczytały 52 książki. Nie wiem, czy przeczytałam przynajmniej z 15. Gdy przestałam o nich pisać, zauważyłam w sobie zmianę podejścia do książki. Teraz to tylko rozrywka. Czytam dla zabicia czasu. Nie analizuję, nie podkreślam, nie koncentruję się na akcji, sylwetkach bohaterów. Czytam, jakby etykietę na musztardzie - oby tylko zająć czymś wzrok przy śniadaniu.
Mieszkam w mieście, gdzie mogę spotkać sztukę pisaną wielkimi literami. Kilkanaście muzeów, światowe wystawy, zupełnie nowatorskie podejście do sztuki nowoczesnej, kilkadziesiąt minut jazdy samochodem i świat średniowiecznych budowli stoi przede mną otworem. W ciągu roku nie byłam w żadnym muzeum. Nie zobaczyłam żadnej wystawy. Ba, nie wyjechałam nawet z Frankfurtu.
Nigdy nie pisałam tutaj szczególnie dużo. Z różnych powodów. Najczęściej wydawało mi się, że nie bardzo mam o czym pisać. A przecież jest tyle rzeczy, które wzbudzają mój zachwyt, które inspirują i są świeżym tchnieniem w tej naszej codzienności...
Języki. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek miała do nich głowę. Raczej zawsze byłam na nie odporna. Chociaż językiem angielskim od dłuższego czasu posługuję się na co dzień, czasem myślę, że większą wiedzę miałam w klasie maturalnej niż dzisiaj. Mimo, że wtedy była to głównie wiedza a dzisiaj po prostu moje gadulstwo. Jeśli chodzi o język niemiecki, po ponad roku mieszkania we Frankfurcie, do mistrzostwa mam opanowane jedynie nieużywanie tego języka. Na pytania zadane w języku niemieckim, zawsze odpowiem językiem angielskim. Dopiero po bardzo wyraźnym sygnale dogadamy się tylko w języku niemieckim, użyję go bądź wycofam się z konwersacji.
W mojej głowie pojawia się pytanie, skoro tak wiele udało mi się osiągnąć w ubiegłym roku, mimo tego ciągłego, uporczywego lenistwa, braku większych ambicji, motywacji, olewactwa i jakby tego jeszcze nie nazwać, to jak może wyglądać ten rok, jeśli wykażę przynajmniej minimalne zaangażowanie w bieg wydarzeń?
Nie mam najmniejszej ochoty na noworoczne podsumowania, bo wiem, że mimo tych wszystkich punktów, które wymieniłam, to był dla mnie dobry rok. Nie ukrywam, że bardzo trudny. Napotkałam w jego czasie na trudności, jakich się nawet nie spodziewałam.
Nie wiem, czy od jutra przestanę z taką łatwością usprawiedliwiać swoje niedociągnięcia. Prawdopodobnie nie. Mam jednak nadzieję, że każdy kolejny rok będzie lepszy od tego poprzedniego. Że nie będzie łatwiejszy to już wiem. Z biegiem czasu pewne rzeczy stają się coraz trudniejsze zamiast łatwiejsze. Jeśli to jest dorosłość, życzę sobie, żebym umiała z niej mądrze korzystać. Obyśmy w pędzie życia nie zatracili tej cudownej umiejętności cieszenia się tym co piękne.
czwartek, 13 sierpnia 2015
(...) możesz zrobić sam WSZYSTKO!!! tylko musisz chcieć i dobrze pomyśleć!!! (...)
Dużo jeszcze pracy przed tobą, Magda. Zobacz, ściany nierówno pomalowali...
Gniazdko z TV wyrwane...
Magda, dlaczego kupiłaś taki mały stół?
Nie masz światła w łazience?
A te szmaty z okien zwisające, tfu, zasłony to tu były czy je sama kupiłaś?
Przecież to jest proste, wystarczy silikonem to potraktować tu, o i tu, zobacz... Jak to tak zrobisz będzie jak nowe...
Oj, dużo jeszcze pracy przed Tobą Magda...
I tak ciągle gdzieś w tle słyszę jego głos pełen dezaprobaty. A ja, mając cały Frankfurt jak na dłoni, słuchając szumu lasu i obserwując unoszone przez wiatr ku górze liście, mając na plecami swoje siedemdziesiąt metrów kwadratowych, czuję się jak Pani Wszechświata. Tak, świat należy do mnie.
Z reguły, gdy zaczynamy nowy etap swojego życia, zwany zmianą miejsca zamieszkania, coś już tam mamy zachomikowane. A to kiedyś dostaliśmy na gwiazdkę kubek ze zdjęciem Ukochanego, a to Babcia podarowała bieżnik po swojej Babce, a to mamy jakiś swój mebel, na który odkładaliśmy miesiącami z kieszonkowego.
Czasem jednak zaczynamy od zera. Tak, jak ja, tym razem... Jeszcze kilka tygodni temu, rozmawiając z Mamą przez telefon mówiłam do niej z uśmiechem, Mamo, wiesz, że jeśli dostanę to mieszkanie, nie mam nawet własnego kubka?
A dzisiaj, obserwuję Frankfurt z piętnastego piętra, trzymając w dłoni własny kubek, pełen zielonej herbaty. Dzień po dniu, coś zmieniam, układam, przekładam. Cieszy mnie każdy drobiazg, który mówi o mojej obecności tutaj. Przede mną jeszcze długa droga. Nie wiem, czy już odnalazłam swoje miejsce na ziemi. Czuję, że dzisiaj, teraz, to jest moje miejsce.
Zawsze, na naszej drodze pojawi się ktoś, kto zrobi wszystko lepiej niż my. Chociaż my się będziemy cieszyć, że mamy czysto i ciepło, on zauważy paproch pod łóżkiem i nierówno pomalowaną ścianę. Krytykować jest łatwo, trudniej, zakasać rękawy i wziąć się do roboty.
Moje miejsce na ziemi, moje mieszkanie jest najpiękniejsze, nie tylko w całym Frankfurcie, nie tylko w całych Niemczech, ale jest najpiękniejsze na całym świecie. Bo jest moje. Bo ja swoimi dłońmi, swoim sercem, oddechem, daje mu nowe życie...
I tak mimowolnie nasuwają mi się słowa Juliana Antonisza, o którym już Wam kiedyś opowiadałam tu.
Także, wiecie Kochani, świat należy do Was! Nie ma rzeczy niemożliwych, a pesymiści zawsze będą się pojawiać na naszej drodze. Oni zawsze znajdą skazę na gładkiej ścianie. Nie dajmy im jednak tej satysfakcji, step by step idźmy przed siebie. Oby do celu!
Pozdrawiam Was serdecznie!
Gniazdko z TV wyrwane...
Magda, dlaczego kupiłaś taki mały stół?
Nie masz światła w łazience?
A te szmaty z okien zwisające, tfu, zasłony to tu były czy je sama kupiłaś?
Przecież to jest proste, wystarczy silikonem to potraktować tu, o i tu, zobacz... Jak to tak zrobisz będzie jak nowe...
Oj, dużo jeszcze pracy przed Tobą Magda...
I tak ciągle gdzieś w tle słyszę jego głos pełen dezaprobaty. A ja, mając cały Frankfurt jak na dłoni, słuchając szumu lasu i obserwując unoszone przez wiatr ku górze liście, mając na plecami swoje siedemdziesiąt metrów kwadratowych, czuję się jak Pani Wszechświata. Tak, świat należy do mnie.
Z reguły, gdy zaczynamy nowy etap swojego życia, zwany zmianą miejsca zamieszkania, coś już tam mamy zachomikowane. A to kiedyś dostaliśmy na gwiazdkę kubek ze zdjęciem Ukochanego, a to Babcia podarowała bieżnik po swojej Babce, a to mamy jakiś swój mebel, na który odkładaliśmy miesiącami z kieszonkowego.
Czasem jednak zaczynamy od zera. Tak, jak ja, tym razem... Jeszcze kilka tygodni temu, rozmawiając z Mamą przez telefon mówiłam do niej z uśmiechem, Mamo, wiesz, że jeśli dostanę to mieszkanie, nie mam nawet własnego kubka?
A dzisiaj, obserwuję Frankfurt z piętnastego piętra, trzymając w dłoni własny kubek, pełen zielonej herbaty. Dzień po dniu, coś zmieniam, układam, przekładam. Cieszy mnie każdy drobiazg, który mówi o mojej obecności tutaj. Przede mną jeszcze długa droga. Nie wiem, czy już odnalazłam swoje miejsce na ziemi. Czuję, że dzisiaj, teraz, to jest moje miejsce.
Zawsze, na naszej drodze pojawi się ktoś, kto zrobi wszystko lepiej niż my. Chociaż my się będziemy cieszyć, że mamy czysto i ciepło, on zauważy paproch pod łóżkiem i nierówno pomalowaną ścianę. Krytykować jest łatwo, trudniej, zakasać rękawy i wziąć się do roboty.
Moje miejsce na ziemi, moje mieszkanie jest najpiękniejsze, nie tylko w całym Frankfurcie, nie tylko w całych Niemczech, ale jest najpiękniejsze na całym świecie. Bo jest moje. Bo ja swoimi dłońmi, swoim sercem, oddechem, daje mu nowe życie...
I tak mimowolnie nasuwają mi się słowa Juliana Antonisza, o którym już Wam kiedyś opowiadałam tu.
Także, wiecie Kochani, świat należy do Was! Nie ma rzeczy niemożliwych, a pesymiści zawsze będą się pojawiać na naszej drodze. Oni zawsze znajdą skazę na gładkiej ścianie. Nie dajmy im jednak tej satysfakcji, step by step idźmy przed siebie. Oby do celu!
Pozdrawiam Was serdecznie!
czwartek, 2 kwietnia 2015
Tytułu nie będzie
Gdyby ktoś zapytał, co się ze mną stało, moja odpowiedź pewnie brzmiałaby nie wiem. Po prostu, nie wiem. Mój styl życia uległ zupełnej przemianie. Praca? Ludzie, których poznałam? Nowe doświadczenia? Pewnie to wszystko po trochu miało na to wpływ. A ja, tak dziwnie łatwo popłynęłam z prądem. Nie wygląda to dobrze. Nie zrozumcie mnie źle, lubię swoje obecne życie. Mieszkanie na ósmym piętrze w ogromnym mieście, swoje językowe krzyżowce, spacery nad Menem, zimę bez śniegu. Jednak... w ciągu kilku miesięcy przeczytane zaledwie kilka książek. W świecie ebooków, to chyba bez znaczenia, że wzięłam ze sobą tutaj ich niewiele? Muzea widziałam jedynie z zewnątrz. A uwierzcie, dzieje się tutaj, dzieje w świecie sztuki. Lenistwo? Prawdopodobnie... Pieniądze? Pewnie również...
Gdzieś po drodze zgubiłam coś dla mnie bardzo ważnego. Właśnie wyruszam w podróż, w nadziei, że to odnajdę i będę w pełni szczęśliwa i spełniona. Nie chcę dłużej tego odwlekać w czasie. Nie ma na co czekać.
Zaczynam drobnymi krokami. Znowu czytam w drodze do pracy.
Gdzieś po drodze zgubiłam coś dla mnie bardzo ważnego. Właśnie wyruszam w podróż, w nadziei, że to odnajdę i będę w pełni szczęśliwa i spełniona. Nie chcę dłużej tego odwlekać w czasie. Nie ma na co czekać.
Zaczynam drobnymi krokami. Znowu czytam w drodze do pracy.
środa, 22 października 2014
...tam, gdzie zbiegają się przyjazne drogi, cały świat przez chwilę wydaje się domem*
Czasami naszą życiową ścieżkę kreśli przypadek. Przez zupełny przypadek spotykamy osobę, która zmienia nasze życie na zawsze. Przez przypadek...
Jednak czasami dobrze jest pokierować naszym losem. Nadać mu odpowiedni kierunek, popchać go do przodu. Mieć tą świadomość, że jest się kowalem własnego losu.
Do niektórych decyzji trzeba dojrzeć. Czasem warto posłuchać serca, intuicji, czy co tam jeszcze innego Wam szepcze do ucha i zrobić coś zupełnie szalonego i spontanicznego. Warto. Naprawdę. Próbujcie. Nawet, jeśli coś nie wyjdzie, utkniecie w martwym punkcie, nie wracajcie z podkulonym ogonem. Do odważnych świat należy. Spróbowaliście. Jesteście bogatsi o nowe doświadczenia. Przeżyliście prawdziwą przygodę. Niech podkulą ogon ci, którzy nie próbują, których satysfakcjonuje dach nad głową i ciepła strawa. Jeśli Ty, czujesz, że potrzebujesz czegoś więcej do szczęścia - idź przed siebie.
Może to dla Was, moi Drodzy, zupełny bełkot. Chciałam po prostu powiedzieć, że wróciłam. Potrzebowałam na to trochę czasu. Ciężko na to pracowałam. I mam szczerą nadzieję, że było warto.
Zaczynam zupełnie nowy rozdział w moim/naszym życiu. Czy musieliśmy uciec tak daleko, żeby zacząć na nowo, po naszemu, tak jak my chcemy? Nie wiem. Ale pewnie sami zdajecie sobie sprawę, że są miejsca, które nas duszą i tłumią w nas wszystko, co dobre. Bywa, że czujemy, że to nie jest to miejsce, w którym chcemy coś budować.
Za oknem wichura, krople deszczu uderzają o okna, zimno a my - tutaj. Szczęśliwi, zakochani. Słuchamy muzyki, rozmawiamy, śmiejemy się, gotujemy. I mamy ich, cudownych Przyjaciół. Taka nasza polsko-bułgarsko-afrykańska przyjaźń.
Kochani, biorę się za porządki, trzeba pozamiatać te wszystkie pajęczyny, zdechłe muchy i tchnąć trochę życia w to miejsce!
--------
* Hermann Hesse
Jednak czasami dobrze jest pokierować naszym losem. Nadać mu odpowiedni kierunek, popchać go do przodu. Mieć tą świadomość, że jest się kowalem własnego losu.
Do niektórych decyzji trzeba dojrzeć. Czasem warto posłuchać serca, intuicji, czy co tam jeszcze innego Wam szepcze do ucha i zrobić coś zupełnie szalonego i spontanicznego. Warto. Naprawdę. Próbujcie. Nawet, jeśli coś nie wyjdzie, utkniecie w martwym punkcie, nie wracajcie z podkulonym ogonem. Do odważnych świat należy. Spróbowaliście. Jesteście bogatsi o nowe doświadczenia. Przeżyliście prawdziwą przygodę. Niech podkulą ogon ci, którzy nie próbują, których satysfakcjonuje dach nad głową i ciepła strawa. Jeśli Ty, czujesz, że potrzebujesz czegoś więcej do szczęścia - idź przed siebie.
Może to dla Was, moi Drodzy, zupełny bełkot. Chciałam po prostu powiedzieć, że wróciłam. Potrzebowałam na to trochę czasu. Ciężko na to pracowałam. I mam szczerą nadzieję, że było warto.
Zaczynam zupełnie nowy rozdział w moim/naszym życiu. Czy musieliśmy uciec tak daleko, żeby zacząć na nowo, po naszemu, tak jak my chcemy? Nie wiem. Ale pewnie sami zdajecie sobie sprawę, że są miejsca, które nas duszą i tłumią w nas wszystko, co dobre. Bywa, że czujemy, że to nie jest to miejsce, w którym chcemy coś budować.
Za oknem wichura, krople deszczu uderzają o okna, zimno a my - tutaj. Szczęśliwi, zakochani. Słuchamy muzyki, rozmawiamy, śmiejemy się, gotujemy. I mamy ich, cudownych Przyjaciół. Taka nasza polsko-bułgarsko-afrykańska przyjaźń.
Kochani, biorę się za porządki, trzeba pozamiatać te wszystkie pajęczyny, zdechłe muchy i tchnąć trochę życia w to miejsce!
--------
* Hermann Hesse
czwartek, 17 lipca 2014
Czwartkowo pozytywnie
Jestem najzupełniej świadoma, że obecna pogoda sprzyja raczej nastrojowi na muchę, która utknęła w czymś lepkim i gęstym. Jednak u mnie, mimo to, jest cudownie i bardzo energetycznie. Niewątpliwie wpływa na to moje (no dobrze, NASZE) muzyczne odkrycie tygodnia. Miesiąca. Roku. Sama nie wiem. Nie, jednak moje odkrycie. Mężczyzna zna tą dziewczynę od lat. I kocham go również za to, że dzięki niemu odkrywam takie pozytywne cuda. Jestem totalnie w niej zakochana. Gdybym była mężczyzną, śniła by mi się po nocach.
Tak, to jest mój sposób na piękny dzień. Polecam. Ostrzegam. Uzależnia.
A co wywołuje uśmiech na Waszych twarzach? Jakie są Wasze sposoby na leniwe czwartki?
Cudownych chwil dzisiejszego popołudnia!
Subskrybuj:
Posty (Atom)