piątek, 3 maja 2013

O pewnym denerwującym i flegmatycznym Angliku...



W całej tej powieści, jedne, co na pewno mnie irytowało, to jej bohaterowie.

Gdybym miała w jednym zdaniu ująć swoje odczucia względem Walki Kotów Eduarda Mendozy, to pewnie tak, by ono brzmiało.
Przyznaję zupełnie szczerze, że czuje niedosyt. To moje pierwsze spotkanie z Mendozą i chyba oczekiwałam od niego więcej. A tu wszystko dalej takie niedokończone...

Przecież predyspozycje są. I to jakie...
Głównym bohaterem miał być historyk sztuki. Jak dla mnie to na plus, mam pewną słabość do tego fachu. Jednak flegmatyczny i, jakiś taki, nijaki Anglik, znawcą i pasjonatą sztuki hiszpańskiej? Przez całą akcję sprawiał wrażenie oderwanego od kontekstu i zupełnie nie pasującego do pozostałych elementów powieści. A co gorsza, strasznie mnie denerwował. Ciągłe te jego egoistyczne ja i mój obraz... Jak to możliwe, że nagle całe madryckie życie skupiło na nim swoją uwagę? Jedyne, co ciśnie się na usta, to, że Anthony Whitelands to po prostu, taka typowa... ciepła klucha.
Nie myślcie sobie, Kochani, że nasz Anglik to jedyny bohater tej powieści. Poza nim jest jeszcze parę kobiet i kilku mężczyzn, którzy wcale nie czynią życia Anglika prostszym. Jednak ich rola w tej zawiłej kompozycji jest dla mnie zbyt zagmatwana, aby próbować ją tutaj wyjaśniać.
Narracja. Prawdziwy majstersztyk. Doskonale ukazana sytuacja polityczna Madrytu w 1936, u progu wojny domowej. Pod tym względem powieść jest fantastyczna. Fragmenty opowiadające o Velazquezie i Tycjanie to takie wisienki na torcie.
Tak, ta książka się zapowiadała całkiem nieźle. Jednak w trakcie czytania, wielokrotnie, zaskoczona dziwnymi wypadkami, które przytrafiały się Anthonemu, pojawiała się myśl: Jeszcze tylko tutaj brakuje tego i tego... i kilka stron dalej ku memu przerażeniu działo się coś równie irracjonalnego.

Walka Kotów wzbudzała we mnie skrajne odczucia. Czasem czytałam z wypiekami na twarzy, czasem miałam ochotę odłożyć książkę, czasem nie potrafiłam wyjść z  podziwu nad talentem literackim Mendozy, a czasem zastanawiałam się, co takiego musiało wydarzyć się w jego życiu, że stworzył tak dziwną, abstrakcyjną akcję? Zrobił to specjalnie i świadomie? Czy po prostu wypalił się zawodowo?

Na pewno warto przeczytać, żeby choć na chwilę przenieść się do Hiszpanii. Tą hiszpańskość czuć tu na każdym kroku i to jest chyba powód, dla którego książka ta zyskała taką popularność na całym świecie.

Książkę przeczytałam w ramach akcji wędrująca książka. O szczegółach dowiecie się u Kasi.
Jeśli macie ochotę również ją przeczytać, zapisać możecie się tu. Zapraszam Was serdecznie do zabawy!


Taka moja drobna osobista uwaga. Mam nadzieję, że w swojej miłości do sztuki nie stanę się takim flegmatycznym Anglikiem. Chociaż jego poświęcenie dla obrazu, który rzekomo miał wyjść spod ręki Velazqueza, jest nawet godne podziwu.

2 komentarze:

  1. Widzę, że mamy bardzo zbliżone wrażenia po lekturze ;) Anthony irytuje, ale powieść broni się właśnie najbardziej świetnie odmalowaną Hiszpanią i historią związaną z malarstwem Velasqueza :)
    Dziękuję za reklamowanie wędrującej książki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak :) jest klimat i to jest główna zaleta książki i tylko dlatego już myślę o innych książkach Mendozy

      Usuń