środa, 22 października 2014

...tam, gdzie zbiegają się przyjazne drogi, cały świat przez chwilę wydaje się domem*

Czasami naszą życiową ścieżkę kreśli przypadek. Przez zupełny przypadek spotykamy osobę, która zmienia nasze życie na zawsze. Przez przypadek...
Jednak czasami dobrze jest pokierować naszym losem. Nadać mu odpowiedni kierunek, popchać go do przodu. Mieć tą świadomość, że jest się kowalem własnego losu.
Do niektórych decyzji trzeba dojrzeć. Czasem warto posłuchać serca, intuicji, czy co tam jeszcze innego Wam szepcze do ucha i zrobić coś zupełnie szalonego i spontanicznego. Warto. Naprawdę. Próbujcie. Nawet, jeśli coś nie wyjdzie, utkniecie w martwym punkcie, nie wracajcie z podkulonym ogonem. Do odważnych świat należy. Spróbowaliście. Jesteście bogatsi o nowe doświadczenia. Przeżyliście prawdziwą przygodę. Niech podkulą ogon ci, którzy nie próbują, których satysfakcjonuje dach nad głową i ciepła strawa. Jeśli Ty, czujesz, że potrzebujesz czegoś więcej do szczęścia - idź przed siebie.

Może to dla Was, moi Drodzy, zupełny bełkot. Chciałam po prostu powiedzieć, że wróciłam. Potrzebowałam na to trochę czasu. Ciężko na to pracowałam. I mam szczerą nadzieję, że było warto.

Zaczynam zupełnie nowy rozdział w moim/naszym życiu. Czy musieliśmy uciec tak daleko, żeby zacząć na nowo, po naszemu, tak jak my chcemy? Nie wiem. Ale pewnie sami zdajecie sobie sprawę, że są miejsca, które nas duszą i tłumią w nas wszystko, co dobre. Bywa, że czujemy, że to nie jest to miejsce, w którym chcemy coś budować.

Za oknem wichura, krople deszczu uderzają o okna, zimno a my - tutaj. Szczęśliwi, zakochani. Słuchamy muzyki, rozmawiamy, śmiejemy się, gotujemy. I mamy ich, cudownych Przyjaciół. Taka nasza polsko-bułgarsko-afrykańska przyjaźń.

Kochani, biorę się za porządki, trzeba pozamiatać te wszystkie pajęczyny, zdechłe muchy i tchnąć trochę życia w to miejsce!


--------
* Hermann Hesse

czwartek, 17 lipca 2014

Czwartkowo pozytywnie

Jestem najzupełniej świadoma, że obecna pogoda sprzyja raczej nastrojowi na muchę, która utknęła w czymś lepkim i gęstym. Jednak u mnie, mimo to, jest cudownie i bardzo energetycznie. Niewątpliwie wpływa na to moje (no dobrze, NASZE) muzyczne odkrycie tygodnia. Miesiąca. Roku. Sama nie wiem. Nie, jednak moje odkrycie. Mężczyzna zna tą dziewczynę od lat. I kocham go również za to, że dzięki niemu odkrywam takie pozytywne cuda. Jestem totalnie w niej zakochana. Gdybym była mężczyzną, śniła by mi się po nocach. 

Tak, to jest mój sposób na piękny dzień. Polecam. Ostrzegam. Uzależnia. 




A co wywołuje uśmiech na Waszych twarzach? Jakie są Wasze sposoby na leniwe czwartki? 


Cudownych chwil dzisiejszego popołudnia!

wtorek, 8 lipca 2014

Przeprowadzki, przeprowadzki, przeprowadzki :D

Nigdy nie należałam do odważnych osób. Do tych tchórzliwych prawdopodobnie również nie. Raczej do tych wygodnych. Wszystko zmieniło się rok temu, kiedy zaczęłam wprowadzać zmiany w swoje życie. Zarówno bardzo drobne, które można wręcz nazwać kosmetycznymi, jak i ogromne, które po części może i wynikały z odwagi, ale czasami również z przypadku, czy sprzyjających okoliczności. I tak znalazłam się w miejscu, w którym teraz do Was piszę. Za chwilę to miejsce znowu ulegnie zmianie. Jednak tym razem muszę bardziej ograniczyć swój bagaż. No i wyląduję w miejscu, odległym od moich bliskich, nie o kilkadziesiąt kilometrów, ale kilka tysięcy. Kiedy o tym rozmawialiśmy kilka miesięcy temu, była to dla mnie jakaś zupełna abstrakcja. Dobrze, ty pojedziesz. Przygotujesz wszystko. Ja jednak zrobię magistra gdzieś tutaj. Potem do ciebie dołączę. Będziemy się odwiedzać co weekend. Mamy wprawę w życiu na odległość.
I następne miesiące znowu wszystko wywróciły do góry nogami. Okazało się, że nie potrafimy już bez siebie żyć. Już nie uśmiechają nam się kilkudniowe wyjazdy w pojedynkę i weekendowe randki. Każde z nas woli wrócić do domu, nawet późnym wieczorem i nawet, jeśli rano musi gnać kilkadziesiąt kilometrów z powrotem. A co jeśli wolałabym jechać z Tobą?
I po chwili te abstrakcyjne rozmowy przechodzą w realną sytuację. Zostało przetłumaczyć dokumenty, sprzedać samochód, kupić bilety.

Jesteśmy młodzi, zakochani, pełni energii i świat stoi przed nami otworem ;)
A ja wciąż trochę nie wierzę, że się na to wszystko zgodziłam. To na pewno JA? Całe życie byłam przekonana, że nigdy tego nie zrobię. A teraz jestem szczęśliwa. Zrobimy coś razem. Dla nas. Będziemy w końcu żyć bez czujnych i "uprzejmych" chcemydlawasdobrze i niemartwciesieprzejdziewam.


wtorek, 1 lipca 2014

Dobra rada Vincenta. Listy do brata. Vincent van Gogh.

O Vincencie van Goghu zostało powiedziane już wiele. Jego życie zostało sprowadzone do niezwykłej, romantycznej historii nieszczęśliwego człowieka. Każdy wie, kim był Vincent van Gogh. Artystą. Nieszczęśliwym człowiekiem. Chorym szaleńcem. Wariatem w słomkowym kapeluszu. Samobójcą, który za życia nie sprzedał żadnego obrazu. Nieudacznikiem, który miał czelność żyć tyle lat na utrzymaniu brata, Theo. A w końcu artystą, którego dzieła, na przekór losowi, biją dzisiaj rekordy na aukcjach.

Jednak okazuje się, że miał on bardzo wiele do powiedzenia w kwestiach sztuki. Jego listy, które pisał do swojego brata, są przepełnione pięknymi słowami, radami nie tylko dla odbiorców sztuki, ale również ich twórców. W tych listach poznajemy Vincenta - człowieka wrażliwego i mądrego, nadzwyczaj krytycznego dla siebie. To, co mnie ujmuje w Vincencie, to nie tylko jego wrażliwość i umiejętność dostrzegania piękna, ale także jego umiłowanie życia, jego prostota i szczerość.

Zauroczona Vincentem, chciałabym Wam, Kochani Czytelnicy, pokazać go właśnie takiego - prostego człowieka o ogromnym sercu. Może to trochę szalony pomysł, ale zapraszam Was w niezwykłą podróż. Towarzyszcie mi, proszę, w mojej przygodzie z Vincentem. Znacie już moją miłość do Vincenta, więc spodziewajcie się, że będzie czasem bardzo osobiście, wręcz intymnie. Czasem Vincent mnie rozzłości i nie będę się mogła z nim zgodzić.

Dzisiaj posłuchajcie dobrej rady, która będzie świetnym początkiem naszej przygody z Vincentem. Zacznijmy od początku...

Czyli, jak czerpać radość z obcowania ze sztuką? Jak nauczyć się ją rozumieć?

Rób częste wycieczki i kochaj przyrodę - tylko w ten sposób można się czegoś nauczyć i rozumieć sztukę coraz lepiej, coraz lepiej. Malarze rozumieją i kochają przyrodę i dlatego uczą nas, jak należy na nią "patrzeć". Są przecież malarze, którzy potrafią malować tylko dobre obrazy, którzy nie potrafiliby źle malować. Zresztą zdarzają się i zwykli śmiertelnicy posiadający dar robienia rzeczy doskonałych.*


Pewnie Was to nie zdziwi, ale w związku z tym, że Vincenta darzę ogromną miłością, pisałam o nim już nie raz. Prawie rok temu podzieliłam się z Wami z moimi wrażeniami po przeczytaniu powieści inspirowanej jego życiem. O Słonecznikach Sheramy Bundrick możecie przeczytać tu. W chwilach słabości, pokazałam Wam, że jego obrazy, jak żadne inne, potrafią odzwierciedlać moje emocje. Pewnego dnia, mogliście również zobaczyć moje ulubione Buty i zobaczyć krótki film o jego losach.




Zostawiam Was teraz, ze Słonecznikami, bez których nie byłoby tego bloga. Piękne, prawda?
Życzę Wam dobrej nocy, Kochani!

-----
Vincent van Gogh, Listy do brata, tł, J. Guze, M. Chełkowski, Warszawa 1970, str. 17

wtorek, 24 czerwca 2014

AKCJA MOBILIZACJA

Miesiąc lipiec ogłaszam miesiącem mobilizacji i samodyscypliny. Jestem zmęczona. Przeraźliwie zmęczona swoim niezorganizowaniem, słabą wolą, brakiem samodyscypliny, brakiem wzrostu wskaźników mojej osobowości i innych takich.

Szukam skutecznych sposobów na szybką poprawę. 

Może układnie dokładnego planu działania i ścisłe się go trzymanie? Wyznaczanie konkretnych celi wraz z nagrodami za ich realizację? 
Co zrobić, żeby rano wstać, wziąć się do roboty i nie być śpiącą o 14-tej? I najważniejsze, nie stracić połowy dnia na nic nie robienie
A robić jest przecież co. Ogarnąć mieszkanie (nie zapomnijcie, że dążę do uzyskania tytułu perfekcyjnej pani domu; jak na razie wciąż mam tytuł średnio perfekcyjnej z przebłyskami całkiem całkiem perfekcyjnej), napisać do końca pracę licencjacką, przygotować się do obrony, zrealizować wszystkie bukietowe zamówienia, wyczarować coś nowego, poczytać, napisać coś, wyjść na spacer, pojeździć na rowerze, odwiedzić rodziców, nacieszyć się NIM.
A ja ostatnimi dniami ciągle bym spała...


Macie jakieś pomysły na dobrą organizację? 

niedziela, 8 czerwca 2014

Cała ja

Późny wieczór. Zauważam raczej słyszę w pokoju muchę... Co robię? Gaszę światło. Może mucha również zaśnie? Zaśnie. Jasne. Ale...

Siódma rano... Pierwsza wolna niedziela od dawna. Można spać i spać i .... Pamiętacie o wczorajszej musze latającej po pokoju? Co robię? No chyba nie wstanę, żeby ją przegonić. I tak jestem na przegranej pozycji. Gdyby był Mężczyzna... Ale nie, męskie sprawy. On musi. Musi znowu wyjechać. Tak, mecz. Tak, nie ma sensu wracać od razu po meczu. Tak, musi przetłumaczyć dokumenty. No... a mnie lata mucha nad głową. I brzęczy, jakby chciała wygrać konkurs na najbardziej upierdliwą muchę świata. Jak długo może żyć taka mucha? Już wczoraj latała, to ile jej zostało życia? Te brzęczenie może bym jeszcze przeżyła, ale czemu ona musi mnie DOTYKAĆ? Cóż zostaje mi zrobić? Chowam się cała pod kołdrą. Zaczekam na Mężczyznę. Telefon. Kochanie! Dzień dobry! How are you? I'll be back on Monday becouse...  (??? A co z muchą?!) So I don't want to come back to Katowice and again back to...

Klikam z a wyskakuje y? Dlaczego? Hmmm... chyba znowu coś się kliknęło... Jaki był skrót, żeby wszystko wróciło do normy? Przecież nie zadzwonię do A., żeby mi go znowu przypomniała... Dopiero wczoraj dzwoniłam z tym samym problemem... Co robię? Wyłączam komputer i włączam go ponownie. (nie ważne, że pisząc w edytorze tekstowym używam skrótów na kopiuj, wklej, kursywa, pogrubienie, podkreślenie, wyrównanie do prawej, lewej, wyjustowanie, wstawienie komentarza itd.)

Have you complain all the time? Charles Complain. Complain it's your second name.
Po chwili milczenia.
Magdalena Ask Question.
Spoglądam na Niego z zaskoczeniem. O co chodzi?
Ask question. Your second name.

Wywróciłam cały swój świat do góry nogami. Przeprowadzam totalną rewolucję. Mam już coś prawie skończonego, ale czuję, że to nie to. Na ostatni moment zaczynam wszystko od nowa. A potem przez kilka tygodni umieram ze strachu, czy się uda wszystko zrobić tak jak sobie wymarzyłam.

Dobrze. Zróbmy to. Zgadzam się. Ale teraz albo nigdy.

Cała ja.


Mój upragniony stan umysłu. Henri Matisse. Taniec życia. 1912.




sobota, 10 maja 2014

Internet

Po wielu tygodniach jest! To zaskakujące jak bardzo to jedno COŚ warunkuje nasze życie. Jak się bez niego przygotować na zajęcia? Jak bez niego spędzić miły wieczór? Skąd bez niego zaczerpnąć informacje? Jak bez niego poznać świat?

Ale w końcu jest! Internet. Stałe łącze. Swoją drogą, jest to pierwsza podpisana przeze mnie umowa. Więc chyba powinnam to jakoś uczcić??? Bo chyba już jestem dorosła skoro mam swój własny ruter z własnym stałym łączem???

To tak z przymrużeniem oka. A tak naprawdę, czasem tęsknie za zapachem ciasta, który roznosi się po domu od samego progu. Za ciepłą zupą pomidorową, która na mnie czeka po powrocie z uczelni lub pracy (i której nie muszę sama sobie ugotować). Za sterylną łazienką i błyszczącą kuchnią. Za zmywarką i ekspresem do kawy też tęsknię. Za naleśnikami, bo chociaż gotowanie idzie mi całkiem nieźle, to wizja pieczenia naleśników ogarnia mnie przerażeniem. To chyba ponad moje możliwości :)
Tęsknie również za czasami, kiedy moje kieszonkowe, stypendium i wypłata zostawały w dużej części w ulubionym sklepie a ja mogłam jeszcze zaoszczędzić na super wakacje :D

A tak poza tym, już chyba nie mogłabym zamieszkać razem z rodzicami...




czwartek, 3 kwietnia 2014

Berlin

Miało być spontanicznie. I tak chyba było.

W tym poście z założenia miało być dużo zdjęć z Berlina. Zdjęć nie będzie. Chociaż Berlin był. I ja w nim też. Tak trochę. Co prawda, raczej w hostelu, ale byłam.
Ledwie zaczęłam się wczuwać w klimat miasta a przyszło nieszczęście. Nie czekało zbyt długo. O 6.50 Berlin. Nieszczęście - nie później niż o 10.
O 11 i później - kolano już jak piłka do kosza ;)

A! Pamiętajcie, że nieszczęścia chodzą parami. Towarzyszka podróży sprzedała mi do tego jakieś paskudne przeziębienie.

Honorowo przeszłam spod Bramy Brandenburskiej do Placu Aleksandra. Jak? Nie pytajcie. Jednak nie byłam już na tyle honorowa, żeby przynajmniej raz wyciągnąć aparat albo chociaż telefon.

Nie było więc Wyspy Muzeów, u Dalego też nie byłam. Ani nawet zakupów nie było.

Po ośmiogodzinnej podróży - katordze, szybki prysznic i wizyta na pogotowiu. I te zaskoczenie. Ale kto pani to kolano nastawił? No samo się nastawiło. Jak? No tak. ;)
Pan Doktor był bardzo miły, ściągnął wodę z kolana. Kolano się zmniejszyło do rozmiarów piłki do ręcznej. Założył coś gipsopodobnego. Przepisał środki przeciwbólowe, które powinny być środkami usypiającymi. I tak już czwarty dzień odpoczywam. A właściwie, śpię.

Mężczyzna już wystawiony na ciężką próbę. Nie dość, że wszystko musi robić, to jeszcze za wszystko mu się obrywa. Wiadomo, jak człowieka boli, potrafi być okrutny. Póki co, daje radę ;)

Przygodom dziękuję. Na najbliższe kilka miesięcy. Potem - zobaczę.

Słońca Kochani!

niedziela, 23 marca 2014

Kierunek: Szczęście. Takie po prostu, najzwyklejsze, codzienne.

Wspominałam Wam już, że najbardziej cieszą mnie drobnostki? Że są rzeczy, z pozoru niewielkie, które dają mi wiele radości. Cieszę się jak dziecko, gdy widzę efekty swojego zaangażowania. Czasem wystarczy uśmiech, dobre słowo, spojrzenie w oczy, podanie ręki lub inna drobnostka, aby wytworzyła się wokół nas bardzo pozytywna energia. A ile jest radości, kiedy ta energia wraca do nas, gdy się tego nawet nie spodziewamy?

Moja prywatna lista, dzięki której każdy kolejny dzień jest lepszy od poprzedniego.

Po pierwsze
Najważniejszy jest początek dnia. To on nadaje rytm naszemu życiu. Uwielbiam ten moment, kiedy otwieram oczy i mam komu powiedzieć Dzień dobry, Kochanie! Najczęściej w odpowiedzi słyszę jeszcze Sleep! Sleep, please! Jednak, jak tu spać, kiedy czeka na nas nowy dzień? Nowe wyzwania? 
Rolety w górę! Zobacz, jak pięknie Słońce świeci! Dziś będzie dobry dzień! Potem witam się z moimi kwiatkami, z którymi, po etapie żółknięcia a następnie totalnego łysienia, coraz lepiej się dogaduję. Jeden z nich, o nieokreślonym pochodzeniu, zakwitł nawet. Mówię mu więc, że jest przepiękny. W tym momencie za plecami słyszę śmiech, Mężczyzna uważa, że jestem po prostu zabawna. A niech uważa, co chce. Grunt to komunikacja.

Cichutko, na palcach, zakradam się do kuchni. Parzę kawę dla siebie i kakao dla Mężczyzny. Mężczyzna też jest zabawny. Jak można pić kakao do śniadania?  Przygotowuję śniadanie. Jemy w łóżku, bo w kuchni zimno jeszcze. 

Po drugie
Drobne zmiany. Dążę do perfekcji. No cóż, taki typ człowieka. Widzicie nowy layout bloga? Nic szczególnego, ale ileż się musiałam z tym namęczyć przy moim komputerowym i internetowym nieogarnięciu? Jestem pod tym względem totalną ignorantką! Dlaczego grafika mi szarzeje, kiedy ją ładuje? Jaki GIF? Jak zrobić logo? Google plus? Jak to działa? Ale jest! Pewnie dla Was nie ma dużej różnicy, ale dla mnie jest ogromna i coraz bardziej cieszy moje oko.

Po trzecie
Minimalizm i porządek. To się wiąże z po drugie i bardzo długo musiałam do tego dojrzewać. 
Szare ściany? Szara kanapa? Tak! To prosta i świetna baza. Do tego kolorowe poduchy, turkusowy niewielki dywan, lekko industrialna lampa i czuję się jak u siebie w domu! 
Wyraźnie oddzielona strefa odpoczynek i praca. Wystarczył kawałek tapety z charakterem i już wszyscy wiedzą, gdzie pracuję a gdzie odpoczywam. 
Wcześniej nie wiedziałam, jaką przyjemność może mi sprawić biurko, na którym nie ma nic poza laptopem i kilkoma pojemnikami na niezbędne przedmioty. Mam miejsce na kubek z herbatą i książkę. Nie muszę przenosić wszystkiego na łóżko, żeby pracować. I jest to bardzo przyjemne uczucie. Polecam!
Idąc tym tropem, uporządkowałam pulpit. I jest super! Teraz wygląda tak:


A wcześniej? Nawet nie pytajcie! Nie chcę tego pamiętać!

Po czwarte
Rób to co TY chcesz! Rób to na co TY masz ochotę i realizuj SWOJE marzenia.
Z tym jest chyba najtrudniej. Trzeci miesiąc mieszkam bez rodziców. Drugi miesiąc z Mężczyzną. A wciąż zadaję sobie to głupie pytanie, co Mama pomyśli? I czasem nadal boję się jej reakcji! 
Jednak z każdym dniem jest coraz lepiej. Powtarzam sobie, że to jest MOJE życie i nikt go za mnie nie przeżyje. Że ktoś jest starszy i ma więcej doświadczenia? To bardzo dobrze! Ale ja muszę spróbować sama. Nie wyjdzie? Starsi - bardziej doświadczeni będą triumfować. A ja próbować nadal. Wyjdzie? Będę BARDZO szczęśliwa a starsi - bardziej doświadczeni, będą w duchu dziękować, że ich nie posłuchałam.

Po piąte
Share.
Dzielę się wszystkim, co mam. Nie zadaję pytania, co za to dostanę. Jaką będę miała z tego korzyść? Dobrze. Czasem zadaję z kokieterią to pytanie. 
Dzielę się przede wszystkim swoimi radościami, ale również smutkami. Z bliską mi osobą. Próbuję ją też tego nauczyć, aby nasze życie stało się jeszcze bardziej niesamowite i pełne radości. I to jest cudowne, kiedy w najmniej oczekiwanym momencie to do mnie wraca.


Jak sami widzicie, nie są to WIELKIE RZECZY, ale raczej błahostki. Jednak te błahostki mnie mobilizują i naprowadzają na właściwe tory. Nie zawsze udaje mi się realizować wszystkie punkty z tej listy. Czasem się złoszczę. Czasem coś tam nie wychodzi. Czasem stajemy przed poważnymi decyzjami. Czasem Mężczyzna nie chce moich skowronków. On wszystko przetrawia i analizuje głęboko wewnątrz. Jak jest nieszczęśliwy, to jest nieszczęśliwy. Tego też się uczę, że nie zawsze należy uszczęśliwiać na siłę, że szczęście nie jest równe szczerzeniu zębów od wschodu do zachodu słońca. 
W tym kierunku teraz dążę. Wiosna sprzyja zmianom i postanowieniom. Niech z każdą wiosną będzie nam lepiej!



Słońca na Niedzielę Kochani!

poniedziałek, 17 marca 2014

Co czytać?

Wyprowadziłam się z rodzinnego domu w połowie. Moja lepsza połowa, ta bardziej doskonała (czyt. moje książki) została.
Ku przerażeniu A., która nigdy rąk książkami nie brudzi, półka z książkami jak stała, tak stoi nadal na swoim miejscu. Czasem, odwiedzając rodziców, wychodzę, z którąś z nich. I tak mój odwieczny problem co teraz czytać? został zredukowany do kilku pozycji :)




Nie licząc oczywiście kilku książek czekających na czytniku. Mam w zwyczaju czytać jednocześnie jedną książkę papierową i jedną elektroniczną. W związku z tym, że prawie jednocześnie obie skończyłam czytać, znowu stoję przed fundamentalnym pytaniem co teraz czytać?

A na czytniku czeka Chmurdalia Joanny Bator i Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki Mario Vargas Llosy.

Więc, co czytać?

piątek, 14 marca 2014

Większość ludzi sądzi, że to ich właśnie maluję. Tak naprawdę maluję jednak smak, zapach, przestrzeń, którą zajmują. Staram się namalować całą ich drogę od zarodka do zwłok, a wszystko to w jednej chwili, w jednym miejscu.*

Znacie ten moment, kiedy jedziecie autobusem, czytacie sobie spokojnie książkę a ktoś Wam uporczywie zagląda przez ramię próbując rozszyfrować, jaki to tytuł Was tak całkowicie pochłonął?Dokładnie taka sytuacja mnie spotkała, kiedy kontemplowałam wraz z Whartonem jego proces tworzenia autoportretu. To jeszcze dzisiaj ktoś czyta Whartona? Słyszę za plecami. Właśnie, kto jeszcze dzisiaj czyta Whartona? Czego dzisiaj oczekujemy od powieści? Wartkiej akcji, nieoczywistych zakończeń, lekkiej i szybkiej lektury, niewielu opisów, najlepiej samych dialogów. Braku miejsca na refleksję, bo przecież żyjemy szybko i nie mamy na to czasu? Jeśli ktoś właśnie tego oczekuje od książki, Werniks zapewne go rozczaruje i zniechęci do innych dzieł tego pisarza. Bo taki właśnie jest Werniks. Melancholijny, spokojny, refleksyjny, osobisty.

Wharton zabiera mnie zawsze w podróż niezwykłą i jeszcze nigdy mnie nie rozczarował. Jego twórczość jest dla mnie zupełnie wyjątkowym doznaniem, niemal intymnym. Sięgam po jego powieści kiedy potrzebuję tego charakterystycznego ciepła, szczerości, intymności, po prostu... spokoju. Z tym właśnie kojarzy mi się jego nazwisko. Do tego jest również artystą. Takim, co wiąże sztalugi na plecach i jeździ swoim motocyklem po Paryżu w poszukiwaniu inspirujących miejsc i ludzi do malowania. No, jak go nie kochać? Moja miłość do Whartona nie jest pewnie dla Was niczym nowym. Jednak któż potrafi równie pięknie opowiadać o procesie twórczym?

Dlatego, pozwólcie, że dzisiaj oddam głos właśnie jemu. Posłuchajcie, jak pięknie opowiada o malowaniu i jak bardzo osobisty jest jego stosunek do sztuki.


Autoportrety to zdecydowanie najciekawsze obrazy. (…). Są równocześnie aktywne i pasywne, ciało i umysł postrzegają umysł poprzez ciało, oko maluje oko, które je widzi. Z autoportretu można dowiedzieć się wszystkiego; tego, jaki malarz jest, a jaki chciałby być; jak maluje, a jak chciałby malować, wszystko w tym samym miejscu i w tym samym czasie.*

Zaglądanie we własne wnętrze jest najtrudniejszą, a zarazem najbardziej satysfakcjonującą rzeczą, do jakiej zdolny jest człowiek.*

Potrzeba malowania oblewa mnie jak rumieniec, opanowuje mnie, wciąga w siebie. Staram się jej nie poddawać. Jest coś z szaleństwa w tym nagłym przypływie potrzeby, chęci wyrażenia siebie pędzlem*


Kiedy kogokolwiek maluję, nawet siebie, wariuję odrobinę. Pożądam czegoś, co nie istnieje, a prawdopodobnie w ogóle nie powinno istnieć.*

Kiedy maluję kogoś innego, jesteśmy bardzo blisko siebie, model, ja, sztalugi, tworzymy trójkąt, dotykamy się kolanami, zaplątani w siebie, przytuleni do sztalug. Potrzebujemy zbliżyć się, w przeciwnym razie mogę tylko patrzeć. A samo patrzenie podobne jest do obliczania, mierzenia czy opisywania, a może, co jest jeszcze gorsze, do szacowania.*

Jest to swego rodzaju osmoza, ludzie pozostają przeze mnie przefiltrowani. Nigdy nie zdarza mi się malować i patrzeć równocześnie. Maluję jak we śnie, absorbując moich modeli, jestem przez nich absorbowany. Stają się krwią, komórkami, związkami chemicznymi, elektrycznością w moim mózgu. Przechodzą przeze mnie, mieszają się ze mną, moimi kationami i anionami, moimi łańcuchami węglowodanów, chemicznymi bankami pamięci. Przez chwilę wszystko wrze dziko, a potem spływa po moich nerwach, wzdłuż ramienia do koniuszków palców i dalej do pędzla. Z pędzla wylewają się kolory i światło kierowane przez mój mózg, moje ciało, moją psychikę, przed moimi oczami, a wzrok mam zamglony przez modela, kogoś, nie mnie; wspomaga, przemienia mnie, symbiotycznie, trochę kanibalizmu z odrobiną rzymskiego pogaństwa.*

Każdy portret musi być nowym człowiekiem. Nową istotą, która powstaje ze zmieszania się drugiego człowieka ze mną. Jest to małżeństwo, chwilowe, ale spełnione, portret zaś jest naszym dzieckiem, narodzinami, drugim wspólnym spełnieniem.*

Gdyby ktoś mógł obserwować mnie przy pracy, oszalałby z całą pewnością. Wydawało by mu się, że patrzy na krawca, który pracuje starannie, ma do dyspozycji najlepszy materiał i nici i szyje płaszcz, który ma jeden rękaw dłuższy od drugiego albo brakuje mu w ogóle otworu na głowę.*

naśladowanie życia nie ma sensu, podobnie jak jego odtwarzanie, muszę je wynaleźć, wyobrazić sobie na nowo. Nie oznacza to malowania abstrakcyjnych przedmiotów ani teatralnych przekształceń czy wysilonych intelektualnie prób kompozycji. Wszystko to jedynie proste chwyty, techniki uniku. Trzeba pokazać życie takim, jakim się je widzi, jak się je odczuwa.*

moje kolejne obrazy wychodzą powykrzywiane w dziesięciu różnych kierunkach. Wszystko w porządku, taki właśnie jestem. Walczę o to, by pokazać moją osobistą rzeczywistość, jedyną, jaką znam. Staram się malować ostrożnie, z pełną uwagą i miłością.*

Zagłębiam się we wnętrzu nas obojga i staram się zebrać wszystko w jednym miejscu. Jesteśmy tak bardzo blisko kontaktu, to poważny wysiłek, sklejenie wszystkiego razem.*

rzadko przyglądam się sobie z bliska, jedynie wtedy, gdy maluję swój autoportret. Przypomina to sprawdzanie zegarka, patrzę, ile jeszcze zostało mi czasu, nie która jest właściwie godzina, tylko ile czasu już minęło, ile jeszcze mogło mi zostać.*

Jestem szczęśliwy, równocześnie żonglując dwoma, trzema wymiarami. Samo to wystarcza, by chciało mi się żyć*

Teraz żyję, oddycham pędzlem, kolor jak krew, światło jak tlen.*

Werniks nie jest jedynie opowieścią o życiu artysty, jego stosunku do pracy i samej sztuki. To także powieść o przemijaniu, miłości, spełnianiu swoich marzeń, przekraczaniu granic i chyba o tym, co dzisiaj najtrudniejsze, życiu w taki sposób, w jaki chcemy żyć, a nie w taki, jaki narzuca nam konsumpcyjna rzeczywistość.

Mam nadzieję, że mimo opinii, że Wharton to nudziarz, każda jego książka jest taka sama, pozbawiona akcji i ciągnie się, jak spaghetti, to nie przestaniemy go czytać. To naprawdę mądry i wrażliwy mężczyzna. 


* Werniks, William Wharton, Poznań 1994 



czwartek, 13 marca 2014

Dźwigaj nogi człowieku!

Wiosna! Człowieku, dźwigaj nogi, bo wiosna idzie! Koniec z szuraniem butami po ziemi! Szkoda butów. Nosy do góry! Kto z Was szura butami zamiast dźwigać nogi? Przyznać się!

Czy Wy również zauważyliście tę dziwną tendencję u ludzi? U ludzi młodych, zaznaczam. Takich, co to powinni być pełni energii do życia i tej siły, która pozwala, nam młodym, góry przenosić. Ile razy widzę takie osoby, zastanawiam się nad ich losem. Czy to świadczy o ich niedbalstwie i ignorancji? Czy czują się tak ciężcy i przytłoczeni życiem? Są nieszczęśliwi? Słabi? Zmęczeni?

Tak, mam wtedy ochotę krzyknąć: Dźwigaj, nogi człowieku! Jest niewiele zachowań ludzkich, zdarzeń losowych bądź przypadłości rzeczy martwych, które wzbudzają we mnie bardziej negatywne emocje od szurania butami.

Ale teraz idzie Wiosna. Świeci słońce. Wyzwala we mnie niesamowite ilości endorfin. I to zakochanie do tego. I wspólne poranki z kubkiem dobrej kawy. Mimo tego, że moglibyśmy zgłosić nasz widok z okna do udziału w konkursie na najgorszy widok z okna (i prawdopodobnie zdyskwalifikowalibyśmy konkurencje bez większego wysiłku), mimo tego szurania butami, mimo widoku ciągle spakowanej walizki, mimo tej niepewności, co z nami będzie, jest mi dobrze. Chociaż lubię zimę, cieszę się na myśl o Wiośnie.

Z każdym promieniem słońca, wzrasta szansa, że podzielę się z Wami wrażeniami po moich niezwykłych spotkaniami z kilkoma literackimi bohaterami. Długie, zimowe wieczory wciąż o sobie przypominają w postaci stosiku przeczytanych i nieopisanych pozycji. Chociaż zima jest czasem sprzyjającym czytaniu, to, gdy chodzi o pisanie, jest wprost przeciwnie.

Dużo słońca Kochani!

czwartek, 13 lutego 2014

Holocaust oczami dziecka


Źródło
Nastawiam wodę na herbatę. Będę pisać. Zapalam lampę. Wiele razy już siadałam do tej recenzji.. Przynoszę herbatę i stawiam ją na stole obok komputera. Pulpit, Teksty, Recenzje, Dziennik Helgi. Próbuję zebrać myśli. Czuję jak atmosfera w pokoju się zagęszcza. Otwieram okno. Mała Helga. Kilkuletnia dziewczynka. Przeżyła. Cudem. Herbata już ostygła. A mnie wciąż brak odpowiednich słów do opisania tego, co przeżyła...

Dziennik Helgi Helgi Weissovej to jedna z tych książek, które jeszcze długo po przeczytaniu tkwią w naszych głowach i niebezpiecznie dają znać o sobie. Do tych książek należy również Dziennik Anne Frank. Chociaż Dziennik czytałam wiele lat temu, nadal, kiedy o nim myślę, czuję ten charakterystyczny ucisk w żołądku. Teraz, przy lekturze wspomnień małej Helgi, to wszystko wróciło.

Rano, gdy się obudziłam, tatuś z mamusią siedzieli ze zawieszonymi głowami przy radiu. Z początku nie wiedziałam, co się stało, ale zaraz zrozumiałam. Z radia dobiegł drżący głos: <<Dziś rano o 6.30 wojska niemieckie przekroczyły granicę Czechosłowacji>>. Wprawdzie niewiele z tego zrozumiałam, ale czułam, że to coś strasznego.

Holocaust oczami dziecka. Żydowskiej ośmioletniej dziewczynki. Nie potrzeba mocno rozbudowanej wyobraźni, aby zrozumieć, jak z dnia na dzień, jej życie uległo diametralnym zmianom. Jak odbierała kolejne zaostrzenia wprowadzane względem Żydów?

Poza tym żaden Aryjczyk (słowo wcześniej nieznane) nie może zatrudniać Żyda – nie-Aryjczyka. Teraz to już idzie raz po raz, rozporządzenie za rozporządzeniem. Ludzie już sami nie wiedzą, co im wolno, a czego nie. Zakazano: wstępu do kawiarni, kina, teatru, na boisko, do parku... jest tego tyle, że nawet wszystkiego nie pamiętam.

Helga zaczęła pisać swój dziennik w 1938 roku jako ośmioletnia dziewczynka. Nie muszę chyba mówić, jak bardzo szokujące są dla współczesnego czytelnika informacje o kolejnych zaostrzeniach wprowadzanych dla Żydów, transportach, następnie obozach pracy a w ostatniej kolejności o obozach koncentracyjnych? Taką właśnie drogę musiała przejść Helga. To, że wraz ze swoją mamą, obie przeżyły, można tylko nazwać cudem.

Czytając wspomnienia ośmioletniej dziewczynki mimowolnie nachodzą mnie moje własne wspomnienia z podobnego okresu. Pierwsze prawdziwe przyjaźnie, tajemnice, miłostki, to uczucie, że cały świat do mnie należy i stoi mi otworem. Chociaż życie Helgi było nieporównywalnie trudniejsze, to wciąż zachowywało namiastkę tego wszystkiego. Mimo już trwających represji, uczęszczała na lekcje tak długo jak było to możliwe. W Terezinie zaprzyjaźniła się z innymi dziewczynkami, organizowały potańcówki a nawet zakochała się w niezwykłym chłopcu. Nie była to jednak miłość z szczęśliwym zakończeniem. Niestety.

Dziennik Helgi robi wrażenie treścią i formą. Wspomnienia pisane prostym językiem dziecka, czasem pozornie chaotyczne, urywkowe, pełne wątpliwości i emocji, wzbogacone są rysunkami. Helga nie tylko spisywała swoje przeżycia, ale również je ilustrowała. Zachęcona przez swojego tatę, sporządziła szereg rysunków dokumentujących życie w Terezinie. 


Dzisiaj Helga Weissova jest malarką, graficzką. W jej pracach widzimy wciąż obecny Holocaust. Jak widać, jest to coś, od czego nie można się, tak po prostu, uwolnić. Są to doświadczenia, z którymi przychodzi, tym nielicznym którzy przeżyli, żyć.
No więc stało się. Chociaż od przeprowadzki minął już ponad miesiąc, to jest to mój pierwszy wpis w nowym miejscu. Na nowej kanapie. Na nowym stoliku. Pod nowym kocem. Z nowym kubkiem. Herbata pozostała bez zmian. Biała z miodem. Cała reszta mojego bycia uległa daleko idącym zmianom. Sprzątam. Gotuje. Piorę. Myje podłogi. Najgorsze - zmywam naczynia. Sama siebie pytam, jak to jest możliwe zmywać naczynia w XXI wieku? Gdzie jest zmywarka? Tak, rzeczywistość pochłonęła mnie bez reszty. Startuje w konkursie na perfekcyjną panią domu. A jednak, całkiem nieźle mi z tym. Tak, mogę gotować pół dnia obiad za jeden pocałunek i to spojrzenie, które mi mówi, że jestem najcudowniejsza na świecie.
Co więcej, po etapie: Uwaga, On próbuje naruszyć moją przestrzeń osobistą, Mężczyzna wywalczył trzy wieszaki i jedną półkę w mojej szafie. Wkraczamy w nowy etap naszego związku, czyli Ona akceptuje Jego na swoim terytorium dłużej niż 5 godzin. Zdecydowanie dłużej. 24 godziny na dobę. Poznajemy siebie i swoje nawyki. Docieramy się. Czasem jeszcze walczymy. Trochę żyjemy na walizkach. Ustalamy wspólną wizję przyszłości. Negocjujemy. Bywa, że każde z nas w swoim języku. Totalne szaleństwo. Mam nadzieję, że wkrótce odnajdziemy w nim pewną regułę.

Po tej dłuższej przerwie, spowodowanej ww powodami a także ciągłymi problemami z naszym jakże zawodnym łączem, wracam. Oby na dłużej a najlepiej już na zawsze.


niedziela, 12 stycznia 2014

Pieszczoty.

Zrobiłam to. Zrobiłam. Nikomu nie mówiąc, po cichu, co by nie zapeszyć. Teraz pozostaje tylko czekać na odpowiedź. Pierwszy raz pojawia się myśl, że chyba bym wolała, żeby się jednak nie udało niż udało.
Obawy. Same obawy.

Nic nie jest takie jakie się wydaje być. Tak jak na tym obrazie. Na pierwszy rzut oka, oczywistość. Kiedy się przyjrzycie i zastanowicie się nad tym, co widzicie, zauważycie, że nic nie jest takie na jakie wygląda.
Fernand Khnopff, Pieszczoty, 1896. To jeden z tych przypadków, gdzie tytuł, irytująco tajemniczy, wcale nam nie pomaga w interpretacji.

Źródło

piątek, 3 stycznia 2014

Podsumowując emocjonalnie

Witajcie serdecznie w Nowym Roku, koniec roku spędziłam wyjątkowo intensywnie. Przypomina mi już o tym tylko plecak porzucony zaraz przy drzwiach, ta odrobina przyjemnych wspomnień i zapach włosów. Moje włosy wciąż pachną przygodą. Uciekłam. Jak zwykle. Przed wspomnieniami, zadumą, podsumowaniami i postanowieniami noworocznymi.
Jednak, przed tym nie jest wcale tak łatwo uciec. To ciągle gdzieś jest. Wisi w powietrzu. Czeka cierpliwie na odpowiedni moment, który jest zazwyczaj najmniej odpowiednim momentem.
I mimo wszystko człowiek myśli o tych dniach, które ma już za sobą. że brakuje najbliższych osób, że tyle spraw zostało niezałatwionych, że tyle słów pozostało niewypowiedzianych a inne ugrzęzły w gęstej atmosferze pomiędzy nami.
Jaka byłam w zeszłym, tym już minionym roku? Jakie decyzje podjęłam? A jakich nie podjęłam? Jaki to miało wpływ na mnie i bliskie mi osoby? Jakie szanse straciłam przez swoje niezdecydowanie, brak odwagi? A przede wszystkim, dlaczego? Dlaczego to wszystko musiało się wydarzyć?
To nie był łatwy i przyjemny czas. Wręcz przeciwnie, naznaczony chorobą, bólem, utratą. A jednak, miał ogromny wpływ na to kim jestem i gdzie znajduję się teraz. To, co było najbardziej bolesne dało mi najwięcej siły na podjęcie zmian, na wykonanie pewnych kroków ku rozwojowi.
Nadal nie potrafię przyjmować tego wszystkiego z pokorą, jako naturalnego biegu rzeczy. Wciąż się przed tym buntuję. Jeszcze wiele tego buntu i przekory we mnie, braku zrozumienia. Tak bardzo chciałabym mieć wpływ na to wszystko, co się dzieje wokół.

Ten rok zaczynam nieco symbolicznie. Od opuszczenia rodzinnego gniazda.  Chociaż już sam początek nie zapowiada, że będzie łatwiej, to wkraczam w ten czas pełna nadziei, pragnień i chęci.

Dobrego roku Kochani!