niedziela, 23 marca 2014

Kierunek: Szczęście. Takie po prostu, najzwyklejsze, codzienne.

Wspominałam Wam już, że najbardziej cieszą mnie drobnostki? Że są rzeczy, z pozoru niewielkie, które dają mi wiele radości. Cieszę się jak dziecko, gdy widzę efekty swojego zaangażowania. Czasem wystarczy uśmiech, dobre słowo, spojrzenie w oczy, podanie ręki lub inna drobnostka, aby wytworzyła się wokół nas bardzo pozytywna energia. A ile jest radości, kiedy ta energia wraca do nas, gdy się tego nawet nie spodziewamy?

Moja prywatna lista, dzięki której każdy kolejny dzień jest lepszy od poprzedniego.

Po pierwsze
Najważniejszy jest początek dnia. To on nadaje rytm naszemu życiu. Uwielbiam ten moment, kiedy otwieram oczy i mam komu powiedzieć Dzień dobry, Kochanie! Najczęściej w odpowiedzi słyszę jeszcze Sleep! Sleep, please! Jednak, jak tu spać, kiedy czeka na nas nowy dzień? Nowe wyzwania? 
Rolety w górę! Zobacz, jak pięknie Słońce świeci! Dziś będzie dobry dzień! Potem witam się z moimi kwiatkami, z którymi, po etapie żółknięcia a następnie totalnego łysienia, coraz lepiej się dogaduję. Jeden z nich, o nieokreślonym pochodzeniu, zakwitł nawet. Mówię mu więc, że jest przepiękny. W tym momencie za plecami słyszę śmiech, Mężczyzna uważa, że jestem po prostu zabawna. A niech uważa, co chce. Grunt to komunikacja.

Cichutko, na palcach, zakradam się do kuchni. Parzę kawę dla siebie i kakao dla Mężczyzny. Mężczyzna też jest zabawny. Jak można pić kakao do śniadania?  Przygotowuję śniadanie. Jemy w łóżku, bo w kuchni zimno jeszcze. 

Po drugie
Drobne zmiany. Dążę do perfekcji. No cóż, taki typ człowieka. Widzicie nowy layout bloga? Nic szczególnego, ale ileż się musiałam z tym namęczyć przy moim komputerowym i internetowym nieogarnięciu? Jestem pod tym względem totalną ignorantką! Dlaczego grafika mi szarzeje, kiedy ją ładuje? Jaki GIF? Jak zrobić logo? Google plus? Jak to działa? Ale jest! Pewnie dla Was nie ma dużej różnicy, ale dla mnie jest ogromna i coraz bardziej cieszy moje oko.

Po trzecie
Minimalizm i porządek. To się wiąże z po drugie i bardzo długo musiałam do tego dojrzewać. 
Szare ściany? Szara kanapa? Tak! To prosta i świetna baza. Do tego kolorowe poduchy, turkusowy niewielki dywan, lekko industrialna lampa i czuję się jak u siebie w domu! 
Wyraźnie oddzielona strefa odpoczynek i praca. Wystarczył kawałek tapety z charakterem i już wszyscy wiedzą, gdzie pracuję a gdzie odpoczywam. 
Wcześniej nie wiedziałam, jaką przyjemność może mi sprawić biurko, na którym nie ma nic poza laptopem i kilkoma pojemnikami na niezbędne przedmioty. Mam miejsce na kubek z herbatą i książkę. Nie muszę przenosić wszystkiego na łóżko, żeby pracować. I jest to bardzo przyjemne uczucie. Polecam!
Idąc tym tropem, uporządkowałam pulpit. I jest super! Teraz wygląda tak:


A wcześniej? Nawet nie pytajcie! Nie chcę tego pamiętać!

Po czwarte
Rób to co TY chcesz! Rób to na co TY masz ochotę i realizuj SWOJE marzenia.
Z tym jest chyba najtrudniej. Trzeci miesiąc mieszkam bez rodziców. Drugi miesiąc z Mężczyzną. A wciąż zadaję sobie to głupie pytanie, co Mama pomyśli? I czasem nadal boję się jej reakcji! 
Jednak z każdym dniem jest coraz lepiej. Powtarzam sobie, że to jest MOJE życie i nikt go za mnie nie przeżyje. Że ktoś jest starszy i ma więcej doświadczenia? To bardzo dobrze! Ale ja muszę spróbować sama. Nie wyjdzie? Starsi - bardziej doświadczeni będą triumfować. A ja próbować nadal. Wyjdzie? Będę BARDZO szczęśliwa a starsi - bardziej doświadczeni, będą w duchu dziękować, że ich nie posłuchałam.

Po piąte
Share.
Dzielę się wszystkim, co mam. Nie zadaję pytania, co za to dostanę. Jaką będę miała z tego korzyść? Dobrze. Czasem zadaję z kokieterią to pytanie. 
Dzielę się przede wszystkim swoimi radościami, ale również smutkami. Z bliską mi osobą. Próbuję ją też tego nauczyć, aby nasze życie stało się jeszcze bardziej niesamowite i pełne radości. I to jest cudowne, kiedy w najmniej oczekiwanym momencie to do mnie wraca.


Jak sami widzicie, nie są to WIELKIE RZECZY, ale raczej błahostki. Jednak te błahostki mnie mobilizują i naprowadzają na właściwe tory. Nie zawsze udaje mi się realizować wszystkie punkty z tej listy. Czasem się złoszczę. Czasem coś tam nie wychodzi. Czasem stajemy przed poważnymi decyzjami. Czasem Mężczyzna nie chce moich skowronków. On wszystko przetrawia i analizuje głęboko wewnątrz. Jak jest nieszczęśliwy, to jest nieszczęśliwy. Tego też się uczę, że nie zawsze należy uszczęśliwiać na siłę, że szczęście nie jest równe szczerzeniu zębów od wschodu do zachodu słońca. 
W tym kierunku teraz dążę. Wiosna sprzyja zmianom i postanowieniom. Niech z każdą wiosną będzie nam lepiej!



Słońca na Niedzielę Kochani!

poniedziałek, 17 marca 2014

Co czytać?

Wyprowadziłam się z rodzinnego domu w połowie. Moja lepsza połowa, ta bardziej doskonała (czyt. moje książki) została.
Ku przerażeniu A., która nigdy rąk książkami nie brudzi, półka z książkami jak stała, tak stoi nadal na swoim miejscu. Czasem, odwiedzając rodziców, wychodzę, z którąś z nich. I tak mój odwieczny problem co teraz czytać? został zredukowany do kilku pozycji :)




Nie licząc oczywiście kilku książek czekających na czytniku. Mam w zwyczaju czytać jednocześnie jedną książkę papierową i jedną elektroniczną. W związku z tym, że prawie jednocześnie obie skończyłam czytać, znowu stoję przed fundamentalnym pytaniem co teraz czytać?

A na czytniku czeka Chmurdalia Joanny Bator i Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki Mario Vargas Llosy.

Więc, co czytać?

piątek, 14 marca 2014

Większość ludzi sądzi, że to ich właśnie maluję. Tak naprawdę maluję jednak smak, zapach, przestrzeń, którą zajmują. Staram się namalować całą ich drogę od zarodka do zwłok, a wszystko to w jednej chwili, w jednym miejscu.*

Znacie ten moment, kiedy jedziecie autobusem, czytacie sobie spokojnie książkę a ktoś Wam uporczywie zagląda przez ramię próbując rozszyfrować, jaki to tytuł Was tak całkowicie pochłonął?Dokładnie taka sytuacja mnie spotkała, kiedy kontemplowałam wraz z Whartonem jego proces tworzenia autoportretu. To jeszcze dzisiaj ktoś czyta Whartona? Słyszę za plecami. Właśnie, kto jeszcze dzisiaj czyta Whartona? Czego dzisiaj oczekujemy od powieści? Wartkiej akcji, nieoczywistych zakończeń, lekkiej i szybkiej lektury, niewielu opisów, najlepiej samych dialogów. Braku miejsca na refleksję, bo przecież żyjemy szybko i nie mamy na to czasu? Jeśli ktoś właśnie tego oczekuje od książki, Werniks zapewne go rozczaruje i zniechęci do innych dzieł tego pisarza. Bo taki właśnie jest Werniks. Melancholijny, spokojny, refleksyjny, osobisty.

Wharton zabiera mnie zawsze w podróż niezwykłą i jeszcze nigdy mnie nie rozczarował. Jego twórczość jest dla mnie zupełnie wyjątkowym doznaniem, niemal intymnym. Sięgam po jego powieści kiedy potrzebuję tego charakterystycznego ciepła, szczerości, intymności, po prostu... spokoju. Z tym właśnie kojarzy mi się jego nazwisko. Do tego jest również artystą. Takim, co wiąże sztalugi na plecach i jeździ swoim motocyklem po Paryżu w poszukiwaniu inspirujących miejsc i ludzi do malowania. No, jak go nie kochać? Moja miłość do Whartona nie jest pewnie dla Was niczym nowym. Jednak któż potrafi równie pięknie opowiadać o procesie twórczym?

Dlatego, pozwólcie, że dzisiaj oddam głos właśnie jemu. Posłuchajcie, jak pięknie opowiada o malowaniu i jak bardzo osobisty jest jego stosunek do sztuki.


Autoportrety to zdecydowanie najciekawsze obrazy. (…). Są równocześnie aktywne i pasywne, ciało i umysł postrzegają umysł poprzez ciało, oko maluje oko, które je widzi. Z autoportretu można dowiedzieć się wszystkiego; tego, jaki malarz jest, a jaki chciałby być; jak maluje, a jak chciałby malować, wszystko w tym samym miejscu i w tym samym czasie.*

Zaglądanie we własne wnętrze jest najtrudniejszą, a zarazem najbardziej satysfakcjonującą rzeczą, do jakiej zdolny jest człowiek.*

Potrzeba malowania oblewa mnie jak rumieniec, opanowuje mnie, wciąga w siebie. Staram się jej nie poddawać. Jest coś z szaleństwa w tym nagłym przypływie potrzeby, chęci wyrażenia siebie pędzlem*


Kiedy kogokolwiek maluję, nawet siebie, wariuję odrobinę. Pożądam czegoś, co nie istnieje, a prawdopodobnie w ogóle nie powinno istnieć.*

Kiedy maluję kogoś innego, jesteśmy bardzo blisko siebie, model, ja, sztalugi, tworzymy trójkąt, dotykamy się kolanami, zaplątani w siebie, przytuleni do sztalug. Potrzebujemy zbliżyć się, w przeciwnym razie mogę tylko patrzeć. A samo patrzenie podobne jest do obliczania, mierzenia czy opisywania, a może, co jest jeszcze gorsze, do szacowania.*

Jest to swego rodzaju osmoza, ludzie pozostają przeze mnie przefiltrowani. Nigdy nie zdarza mi się malować i patrzeć równocześnie. Maluję jak we śnie, absorbując moich modeli, jestem przez nich absorbowany. Stają się krwią, komórkami, związkami chemicznymi, elektrycznością w moim mózgu. Przechodzą przeze mnie, mieszają się ze mną, moimi kationami i anionami, moimi łańcuchami węglowodanów, chemicznymi bankami pamięci. Przez chwilę wszystko wrze dziko, a potem spływa po moich nerwach, wzdłuż ramienia do koniuszków palców i dalej do pędzla. Z pędzla wylewają się kolory i światło kierowane przez mój mózg, moje ciało, moją psychikę, przed moimi oczami, a wzrok mam zamglony przez modela, kogoś, nie mnie; wspomaga, przemienia mnie, symbiotycznie, trochę kanibalizmu z odrobiną rzymskiego pogaństwa.*

Każdy portret musi być nowym człowiekiem. Nową istotą, która powstaje ze zmieszania się drugiego człowieka ze mną. Jest to małżeństwo, chwilowe, ale spełnione, portret zaś jest naszym dzieckiem, narodzinami, drugim wspólnym spełnieniem.*

Gdyby ktoś mógł obserwować mnie przy pracy, oszalałby z całą pewnością. Wydawało by mu się, że patrzy na krawca, który pracuje starannie, ma do dyspozycji najlepszy materiał i nici i szyje płaszcz, który ma jeden rękaw dłuższy od drugiego albo brakuje mu w ogóle otworu na głowę.*

naśladowanie życia nie ma sensu, podobnie jak jego odtwarzanie, muszę je wynaleźć, wyobrazić sobie na nowo. Nie oznacza to malowania abstrakcyjnych przedmiotów ani teatralnych przekształceń czy wysilonych intelektualnie prób kompozycji. Wszystko to jedynie proste chwyty, techniki uniku. Trzeba pokazać życie takim, jakim się je widzi, jak się je odczuwa.*

moje kolejne obrazy wychodzą powykrzywiane w dziesięciu różnych kierunkach. Wszystko w porządku, taki właśnie jestem. Walczę o to, by pokazać moją osobistą rzeczywistość, jedyną, jaką znam. Staram się malować ostrożnie, z pełną uwagą i miłością.*

Zagłębiam się we wnętrzu nas obojga i staram się zebrać wszystko w jednym miejscu. Jesteśmy tak bardzo blisko kontaktu, to poważny wysiłek, sklejenie wszystkiego razem.*

rzadko przyglądam się sobie z bliska, jedynie wtedy, gdy maluję swój autoportret. Przypomina to sprawdzanie zegarka, patrzę, ile jeszcze zostało mi czasu, nie która jest właściwie godzina, tylko ile czasu już minęło, ile jeszcze mogło mi zostać.*

Jestem szczęśliwy, równocześnie żonglując dwoma, trzema wymiarami. Samo to wystarcza, by chciało mi się żyć*

Teraz żyję, oddycham pędzlem, kolor jak krew, światło jak tlen.*

Werniks nie jest jedynie opowieścią o życiu artysty, jego stosunku do pracy i samej sztuki. To także powieść o przemijaniu, miłości, spełnianiu swoich marzeń, przekraczaniu granic i chyba o tym, co dzisiaj najtrudniejsze, życiu w taki sposób, w jaki chcemy żyć, a nie w taki, jaki narzuca nam konsumpcyjna rzeczywistość.

Mam nadzieję, że mimo opinii, że Wharton to nudziarz, każda jego książka jest taka sama, pozbawiona akcji i ciągnie się, jak spaghetti, to nie przestaniemy go czytać. To naprawdę mądry i wrażliwy mężczyzna. 


* Werniks, William Wharton, Poznań 1994 



czwartek, 13 marca 2014

Dźwigaj nogi człowieku!

Wiosna! Człowieku, dźwigaj nogi, bo wiosna idzie! Koniec z szuraniem butami po ziemi! Szkoda butów. Nosy do góry! Kto z Was szura butami zamiast dźwigać nogi? Przyznać się!

Czy Wy również zauważyliście tę dziwną tendencję u ludzi? U ludzi młodych, zaznaczam. Takich, co to powinni być pełni energii do życia i tej siły, która pozwala, nam młodym, góry przenosić. Ile razy widzę takie osoby, zastanawiam się nad ich losem. Czy to świadczy o ich niedbalstwie i ignorancji? Czy czują się tak ciężcy i przytłoczeni życiem? Są nieszczęśliwi? Słabi? Zmęczeni?

Tak, mam wtedy ochotę krzyknąć: Dźwigaj, nogi człowieku! Jest niewiele zachowań ludzkich, zdarzeń losowych bądź przypadłości rzeczy martwych, które wzbudzają we mnie bardziej negatywne emocje od szurania butami.

Ale teraz idzie Wiosna. Świeci słońce. Wyzwala we mnie niesamowite ilości endorfin. I to zakochanie do tego. I wspólne poranki z kubkiem dobrej kawy. Mimo tego, że moglibyśmy zgłosić nasz widok z okna do udziału w konkursie na najgorszy widok z okna (i prawdopodobnie zdyskwalifikowalibyśmy konkurencje bez większego wysiłku), mimo tego szurania butami, mimo widoku ciągle spakowanej walizki, mimo tej niepewności, co z nami będzie, jest mi dobrze. Chociaż lubię zimę, cieszę się na myśl o Wiośnie.

Z każdym promieniem słońca, wzrasta szansa, że podzielę się z Wami wrażeniami po moich niezwykłych spotkaniami z kilkoma literackimi bohaterami. Długie, zimowe wieczory wciąż o sobie przypominają w postaci stosiku przeczytanych i nieopisanych pozycji. Chociaż zima jest czasem sprzyjającym czytaniu, to, gdy chodzi o pisanie, jest wprost przeciwnie.

Dużo słońca Kochani!