niedziela, 10 stycznia 2016

Rosja to pijany niedźwiedź, czasami śmieszny, czasem groźny, często genialny, lecz z zapadnięciem nocy zawsze urżnięty w sztok, leży skulony w kącie*

To wcale nie jest takie łatwe, jak mnie się wydawało. Po tylu miesiącach przerwy sklecić kilka zdań na jakikolwiek temat. Raz po raz obracam książkę w dłoniach, przewracam kartki, wącham zawartość... Jednak z doświadczenia wiem, że z każdą kolejną będzie łatwiej. Zawsze najgorzej jest zacząć. Potem idzie z górki.

Na okładce czytam: Kultowy inspektor Arkadij Renko... Kultowy? Dla mnie na pewno nie jest kultową postacią. Pierwszy raz w życiu o nim w ogóle słyszę, ale nieczęsto czytam kryminały. Raczej rzadko. Sporadycznie. Jak to z dobrymi książkami często bywa, w  moje ręce trafiła zupełnie przypadkiem. Wzięłam pierwszą lepszą książkę z siostrzanej półki. Miała uprzyjemnić mi podróż z Polski do domu. Szybko się okazało, że przebrnięcie przez pierwsze strony w takich a nie innych warunkach jest niemalże niemożliwe a ciężki specyficzny klimat Rosji wcale w tym nie pomaga. Wtedy Na własną rękę zastąpiłam niezbyt ambitnym romansem, ale o tym może nie tutaj.

W domu, na spokojnie, do lektury wróciłam. Gdy  udało mi się przeczytać pierwsze kilka rozdziałów, nagle nic już nie przeszkadzało w czytaniu. Ludzkie głosy w środkach komunikacji zniknęły, brak obiadu nie stanowił problemu. Ba! nawet w pracy, swoją pracę wykonałam tak szybko, że jeszcze zostało mi półtorej godziny na czytanie. Ostatnie rozdziały czytałam już z wypiekami na twarzy. Przyłapałam się nawet na omijaniu niektórych słów, aby szybciej dowiedzieć się CO NAPRAWDĘ SIĘ WYDARZYŁO?

Ostrzegam, moja opinia nie jest spoilerem. Ha! I tak Wam nie powiem jak się historia skończy.  Zresztą, w ogóle nie opowiem Wam jej treści. W tym miejscu odsyłam do przeczytania całej powieści.

Może to ja jestem tak słaba w czytaniu kryminałów, ale do samego końca nie podejrzewałam, w jaki sposób autor poprowadzi swoich bohaterów. Wciąż mnie zaskakiwali swoimi decyzjami. Mnogość wątków, początkowo pozornie zbieżnych, specyficzni bohaterowie, zmieniający swoje sympatie jak kameleony. Nic, absolutnie nic, nie było dla mnie oczywiste od samego początku do samego końca.

Rosja to takie miejsce na świecie, które ma swój specyficzny klimat i ten klimat jakoś tak niezwykle się udziela we wszystkich powieściach, których akcja się tam dzieje. Kiedyś dzieliłam się już tym wrażeniem tutaj, po lekturze Bułhakowa. Jednak Bułhakow to inna bajka, to Rosjanin z krwi i kości, a Martin Cruz Smith to, jakby na to nie patrzeć amerykański pisarz. Jeszcze zanim zaczęłam czytać, zastanawiałam się, jak to jest, Amerykanin piszący o Rosji? Czy jest to możliwe? Okazuje się, że jest. Autor wykreował rosyjską rzeczywistość realistycznie a bohaterowie i akcja powieści zgrabnie się wpisały w ten właśnie specyficzny rosyjski klimat. Smith przeciwstawia sobie dwa światy - Moskwę i Kaliningrad. Chociaż obydwie miejscowości mieszczą się w granicach jednego państwa, to jakże bardzo się od siebie różnią. Zresztą, co łączyć może morderstwo w Kaliningradzie z morderstwem w Moskwie? A co wspólnego z tym wszystkim ma Natalia Gonczarowa, żona jednego z najwybitniejszych rosyjskich pisarzy, Aleksandra Puszkina?

Gdzieś pomiędzy wierszami, odczytujemy smutną prawdę o realiach zawodu dziennikarza w dzisiejszej Rosji. Czy media mają szansę stać się tą słynną czwartą władzą również tam? Jaki los spotyka niezależnych, niewygodnych dla Kremla dziennikarzy? Czy ich niezależność musi równać się ryzyku jakie ponoszą każdego dnia?

Pamiętam, jak niegdyś denerwował mnie, główny bohater powieści Eduarda Mendozy, o którym pisałam tutaj. I właśnie nasz inspektor Arkadij Renko ma w sobie coś z tej postaci. Coś niepokojąco irytującego. Nie pociąga, nie wzrusza, nie przywiązuje do siebie. Po prostu jest.

Chociaż powieść nie porusza, nie wzbudza żadnych górnolotnych emocji a ja jako czytelnik nie poczułam więzi z żadnym z jej bohaterów, to uważam, że jest to porządna, dobrze napisana historia z dobrze oddanym klimatem rzeczywistości, w której jej akcja się toczy. Kto wie, może powinnam częściej sięgać po kryminały?




*Martin Cruz Smith Na własną rękę, wyd. Albatros, 2015

wtorek, 5 stycznia 2016

Nie wiem, jak Ty, Drogi Czytelniku, ale zawsze mam dla siebie świetne usprawiedliwienie. ZAWSZE, powtarzam ZAWSZE, znajdę wytłumaczenie dlaczego czegoś nie zrobiłam, dlaczego czegoś generalnie nie robię i nie zamierzam robić. Zbyt łatwo wybaczam sobie swoje lenistwo, brak organizacji, motywacji i tak dalej i tak dalej...

Wracam zmęczona z pracy. Nie będę niewolnikiem własnego domu. Za dużo na głowie. Stres. Zła aura. Pogoda nie taka. Deszcz. Boląca głowa. Trudny dostęp do książek. Nie mogę się skupić. Zimno. Mokro. I tak nie wchodzi mi nic do głowy. Nie potrafię tego zapamiętać. Zaraz i tak zapomnę.

I tak w kółko.

Obserwuję osoby, które w ubiegłym roku przeczytały 52 książki. Nie wiem, czy przeczytałam przynajmniej z 15. Gdy przestałam o nich pisać, zauważyłam w sobie zmianę podejścia do książki. Teraz to tylko rozrywka. Czytam dla zabicia czasu. Nie analizuję, nie podkreślam, nie koncentruję się na akcji, sylwetkach bohaterów. Czytam, jakby etykietę na musztardzie - oby tylko zająć czymś wzrok przy śniadaniu.

Mieszkam w mieście, gdzie mogę spotkać sztukę pisaną wielkimi literami. Kilkanaście muzeów, światowe wystawy, zupełnie nowatorskie podejście do sztuki nowoczesnej, kilkadziesiąt minut jazdy samochodem i świat średniowiecznych budowli stoi przede mną otworem. W ciągu roku nie byłam w żadnym muzeum. Nie zobaczyłam żadnej wystawy. Ba, nie wyjechałam nawet z Frankfurtu.

Nigdy nie pisałam tutaj szczególnie dużo. Z różnych powodów. Najczęściej wydawało mi się, że nie bardzo mam o czym pisać. A przecież jest tyle rzeczy, które wzbudzają mój zachwyt, które inspirują i są świeżym tchnieniem w tej naszej codzienności...

Języki. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek miała do nich głowę. Raczej zawsze byłam na nie odporna. Chociaż językiem angielskim od dłuższego czasu posługuję się na co dzień, czasem myślę, że większą wiedzę miałam w klasie maturalnej niż dzisiaj. Mimo, że wtedy była to głównie wiedza a dzisiaj po prostu moje gadulstwo. Jeśli chodzi o język niemiecki, po ponad roku mieszkania we Frankfurcie, do mistrzostwa mam opanowane jedynie nieużywanie tego języka. Na pytania zadane w języku niemieckim, zawsze odpowiem językiem angielskim. Dopiero po bardzo wyraźnym sygnale dogadamy się tylko w języku niemieckim, użyję go bądź wycofam się z konwersacji.

W mojej głowie pojawia się pytanie, skoro tak wiele udało mi się osiągnąć w ubiegłym roku, mimo tego ciągłego, uporczywego lenistwa, braku większych ambicji, motywacji, olewactwa i jakby tego jeszcze nie nazwać, to jak może wyglądać ten rok, jeśli wykażę przynajmniej minimalne zaangażowanie w bieg wydarzeń? 

Nie mam najmniejszej ochoty na noworoczne podsumowania, bo wiem, że mimo tych wszystkich punktów, które wymieniłam, to był dla mnie dobry rok. Nie ukrywam, że bardzo trudny. Napotkałam w jego czasie na trudności, jakich się nawet nie spodziewałam.

Nie wiem, czy od jutra przestanę z taką łatwością usprawiedliwiać swoje niedociągnięcia. Prawdopodobnie nie. Mam jednak nadzieję, że każdy kolejny rok będzie lepszy od tego poprzedniego. Że nie będzie łatwiejszy to już wiem. Z biegiem czasu pewne rzeczy stają się coraz trudniejsze zamiast łatwiejsze. Jeśli to jest dorosłość, życzę sobie, żebym umiała z niej mądrze korzystać. Obyśmy w pędzie życia nie zatracili tej cudownej umiejętności cieszenia się tym co piękne.