piątek, 20 grudnia 2013

Pra. O rodzinie Iwaszkiewiczów.

Źródło


Zanim sięgnęłam po książkę, przeczytałam na jej temat wiele recenzji. Najczęściej pozytywnych i pełnych zachwytu nad ujęciem tematu przez Ludwikę Włodek. Z tym większymi oczekiwaniami rozpoczynałam jej lekturę. I teraz, z tym większym trudem przychodzi mi rozliczenie się z tych kilkuset stron. Trudno mi przechodzi przez usta słowo przeczytałam, jakże odpowiedniejsze jest tutaj przebrnęłam. Wraz z ostatnią stroną odetchnęłam z ulgą, że to już koniec. Nie chcę jednak powiedzieć, że czytanie Pra... było znowu taką straszną katuszą. Po prostu, po jej przeczytaniu, przebrnięciu tych kilkuset stron, czuję niedosyt.




Człowiek uczy się przez całe życie. Mimo to, aż wstyd się przyznać, do czasu sięgnięcia po Pra..., Iwaszkiewicza i jego małżonkę kojarzyłam głównie z pewnego portretu...
Tak, oczywiście chodzi o portret Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów autorstwa Witkacego. Być może niektórzy z Was jeszcze pamiętają, gdy kilka lat temu został znaleziony w jednej z łódzkich piwnicy a jeszcze wcześniej skradziony ze Stawiska. Witkacy namalował świeżo poślubionych małżonków w czasie ich pobytu w Zakopanem w 1922. Sama jestem ciekawa ich reakcji na ten portret. Iwaszkiewicz ujęty ekspresyjnie kontrastuje z realistycznie i „gładko” przedstawioną małżonką. Taka polska Piękna i Bestia.

Źródło
Niewątpliwie lektura ta stała się impulsem do zadania sobie pytania: Kim tak naprawdę był Iwaszkiewicz? Przecież nie tylko bohaterem dzieła Witkacego. Jarosław Iwaszkiewicz, czyli tak naprawdę jedna z największych osobistości polskiej literatury jawi mi się jak za mgłą. Teraz, jako pisarz, ale także i człowiek, jest dla mnie fascynujący. Jestem pewna, że w najbliższym czasie sięgnę do jego twórczości i przestanę go kojarzyć jedynie z tym niezwykłym portretem.

Ta opowieść była dla mnie zachwycającą przygodą, ale nie jako opowieść o konkretnych ludziach a raczej opowieść o pewnej rodzinie. Bliżej nieokreślonej, ale sympatycznej i czasem dziwacznej. Wynikało to być może z mojego braku skupienia przy czytaniu, jednak historia opowiedziana przez Ludwikę Włodek nijak nie stanowiła dla mnie ciągłej historii jednej rodziny. Za nic w świecie nie wiedziałam, kto był Stanisławem a kto kim innym. Zapamiętałam samego Jarosława, jego żonę i córki. Jeszcze byli jego nieco ekscentryczni teściowie...

Na swój sposób podoba mi się również klimat czasów Iwaszkiewicza. Stowarzyszenie Skamander, którego był współtwórcą, środowisko, które przewija się przez Stawisko, żona – pisarka i tłumaczka, współpraca z prof. Lorentzem przy ratowaniu zabytków. A z drugiej strony jest Iwaszkiewicz i jego specyficzny stosunek do władzy i Międzynarodowa Leninowska Nagroda Pokoju z 1980 roku. Po przeczytaniu tej książki chyba nadal nie do końca rozumiem, jakim był człowiekiem.

Ludwika Włodek stworzyła coś, co nie jest ani pamiętnikiem ani biografią. Nie potrafię przyporządkować też żadnego innego gatunku literackiego. Książka jest połączeniem tego wszystkiego i to zapewne miało stanowić o jej niezwykłości. Znajdziemy tutaj wiele interesujących anegdotek o Iwaszkiewiczu, jego najbliższych, ale również dalszych krewnych, o Stawisku, środowisku artystycznym, w którym się obracał. To wszystko jest bardzo ciekawe, jednak często miałam wrażenie, że autorka nagle przerywa te historie, nie kończy ich, a może nie wykańcza ich tak misternie, jakbym tego oczekiwała? Chyba tutaj kryje się moje największe rozczarowanie tą książką.

Chociaż nie powinniśmy oceniać książki po okładce, to aż nie sposób nie zwrócić uwagi na wydanie Pra.... . Bierzemy do ręki naprawdę dobrze opracowaną edytorsko pozycję. Wszystko, od okładki po fonty, jest dopracowane do najdrobniejszego szczegółu. I jeszcze te zdjęcia, które dodają klimatu. Po raz kolejny przekonałam się, że czytanie dobrze wydanej książki zdecydowanie podnosi jakość czytania. Zresztą, pod tym względem, bardzo sobie cenię Wydawnictwo Literackie.

Książkę przeczytałam dzięki Robertowi stąd i jego akcji podaj książkę dalej. Was również zapraszam serdecznie do zabawy.
Zapraszam do udziału w akcji

czwartek, 12 grudnia 2013

Dzień dobry

Dzisiaj jest dobry dzień.
Dobra Dusza podarowała mi (no dobra, pożyczyła, ale bezterminowo) kilka numerów Przeglądu artystycznego z lat 60-tych. Szaleństwo, aż nie wiem, co czytać najpierw. Będę Was tutaj zamęczać moimi odkryciami. 
 
Poza tym, moja praca licencjacka zaczyna nabierać charakteru, co mnie bardzo cieszy. Dobrze, że temat podajemy dopiero gdzieś pod koniec. Czuję się trochę, jak przed maturą. Znów gdzieś pobrzmiewa te egzystencjalne pytanie: I co dalej?

Czytam prawdziwe masterpiece. Nie przeszkadzać.

Źródło

niedziela, 8 grudnia 2013

Nie mam ostatnio serca do tego miejsca. Słowa już nie wypływają jak dawniej. Raczej tkwią gdzieś głęboko ukryte i nie mają ochoty się ze mnie wydostać. Jestem teraz milcząca. Nie mam nic do powiedzenia. Robię różne rzeczy, żeby temu przeciwdziałać a przynajmniej spowolnić ten dziwny proces. Przechadzam się pomiędzy obrazami w galeriach, czytam więcej, wychodzę często na spacery do parku (szczególnie, gdy mnie coś zezłości, idę pod ZOO i z powrotem; jak dochodzę do domu jestem tak zmęczona i zmarznięta, że już nawet nie pamiętam co się stało), spotykam się z przyjaciółmi i bliskimi, robię dekoracje świąteczne. Może świąteczny klimat obudzi we mnie to coś? Nawet na biurku postawiłam sobie choinkę, którą wcześniej sama zrobiłam.
Już kilka razy zamierzałam Wam napisać, że chyba się spotkamy tutaj dopiero po Nowym Roku. Jak gdyby Nowy Rok miał coś zmienić. A jednak spróbuję jeszcze raz, teraz.
Jestem zdania, że istnieją pewne cechy, które możemy w sobie wyćwiczyć, np. kreatywność, pracowitość, sumienność, pozytywne myślenie, pewność siebie i wiele innych.
Stało się coś, co kawałek po kawałku pozbawiło mnie na pewien czas tych elementów mojej osobowości. Coraz bardziej odczuwam ich brak w swoim codziennym życiu. I chociaż, jak już wspomniałam, zaczynam od drobnostek, jestem niecierpliwa i szybko się zniechęcam. Jednak próbuje. Gdy trzeba, każdego dnia od nowa. Najbardziej efekty są widoczne w mojej organizacji czasu. W ciągu dnia potrafię zrobić naprawdę dużo. Co do mnie niepodobne, wybieram jednak czynności niewymagające kreowania.


Na dzisiaj mam pewien plan, trochę zamierzam się zmusić do działania. Liczę, że z każdym kolejnym razem pójdzie mi już łatwiej i przyjemniej. A Was Kochani, zostawiam z jedną z moich ulubionych pasteli Wyspiańskiego. Zimowo. Trochę sentymentalnie, bo z mojego pokoju w Krakowie miałam widok właśnie na Kopiec Kościuszki.

Stanisław Wyspiański,
Widok z okna pracowni na Kopiec Kościuszki, 1904 (źródło)