wtorek, 25 grudnia 2012

Książki mojego dzieciństwa...

W ten Bożonarodzeniowy wieczór będzie nieco sentymentalnie.
Magda z kubkiem zielonej herbaty, co by nie zasnąć. Z brzuchem pełnym. Nieco zdziwionym, że da w siebie tyle wcisnąć po tylu tygodniach zadowalania się śladowymi ilościami jedzenia. Stres związuje żołądek i koniec kropka. A dzisiaj jest luz. Babcia do czwartku w domu. Na kilka dni mogłam wrócić do mojego pokoju. Do mojego kąta. Moich książek i mojego bałaganu. Jest cisza. Nie muszę oglądać ogłupiającej telewizji i słuchać setny raz tej samej historii. Tyle słowem wstępu, aby wszyscy wiedzieli, że jest dobrze.
Serce się też goi. Trochę to jeszcze potrwa, ale jest nadzieja.

W ten Bożonarodzeniowy wieczór o książkach mojego dzieciństwa.

Nie pamiętam, kiedy to wszystko się zaczęło. A przynajmniej, dzisiaj nie jestem  już pewna, czy był to dłuższy proces, czy przeważyła ta moja pierwsza wizyta w bibliotece. Pewne jest, że musiałam już umieć czytać, skoro zaprowadzono mnie do biblioteki. Myślę, że  moją miłość do książek zawdzięczam dwóm bliskim mi osobom, które tego dnia pokazały mi to miejsce pełne czarów i magii, niestworzonych historii i niezwykłych bohaterów. Nie umniejszając niczyjej roli w moim życiu, czasem wydaje mi się, że są to najważniejsze  i najbliższe mi osoby.

Jednak doskonale pamiętam pierwszą książkę, którą przeczytałam samodzielnie. Były to Przygody Filonka Bezogonka
Gdy tylko zaczęłam sama czytać, stało się tradycją, że co roku dostawałam na Gwiazdkę książkę. Pierwszą był, dla mnie już kultowy, Plastusiowy Pamiętnik Marii Kownackiej. Plastuś bardzo przypadł do gustu również Młodszej Siostrze, wtedy zupełnie maleńkiej, która dosyć szybko dorwała książkę i pomiziała ją farbkami. Książka została przeze mnie przeczytana jeszcze w Wigilię, ale i tak mile ją wspominam.


A teraz moja najukochańsza książka z dzieciństwa. Czytałam już ją tyle razy, że w pewnym momencie swojego życia pamiętałam kilka pierwszych rozdziałów na pamięć. Dzisiaj często w chwilach smutku, niepewności, kiedy potrzebuję pocieszenia i przytulenia, wracam do tej cudownej historii o dzieciach z Bullerbyn. Dzieci z Bullerbyn Astrid Lindgren to niezwykle przyjemna powieść, pełna ciepła i przyjaźni. Nigdy nie zawodzi i jest dobra na każdy smutek. Mogłabym ją podarować każdemu. Nie tylko dziecku. To taki powrót do szczęśliwego dzieciństwa. Pierwszy raz przeczytałam ją w takim wydaniu, jak na zdjęciu poniżej. Mniej więcej była nawet w podobnym stanie. Później dostałam swój egzemplarz, który dzisiaj zajmuje honorowe miejsce na mojej półce.


Ostatnio, robiąc gwiazdkowe zakupy znalazłam w matrasie świetne wydanie baśni braci Grimm. Takie czerwone, niezwykle eleganckie i bardzo grube. Mój, ponad pięćdziesięcioletni egzemplarz nie prezentuje się tak okazale. Jest w nim zaledwie kilka baśni, jednak moich ulubionych, w tym o księżniczce i złotej kuli, no i oczywiście Titelitury. Znacie te baśnie?


Staram się znaleźć fotografie takich wydań książek, o których Wam teraz opowiadam, które sama przeczytałam, jednak z baśniami, jest to bardzo trudne, jak już wspomniałam wydanie ma na pewno więcej niż pięćdziesiąt lat. Jak je wygrzebie z półki i będzie lepsze światło, zrobię zdjęcie.

Nie pogardziłabym takim pięknym wydaniem baśni braci Grimm :) To jedna z tych książek, do których człowiek, nawet duży i dorosły, wraca i zawsze odnajduje coś mądrego.

Z ogromnym sentymentem wspominam również Akademię Pana Kleksa Jana Brzechwy. Chociaż tą książkę czytałam tylko raz i już nigdy do niej nie wróciłam, poza krótkim przypomnieniem, gdy była zadana jako lektura w starszych klasach podstawówki, świetnie ją pamiętam. Pan Kleks chyba już na zawsze będzie kojarzył mi się z Piotrem Fronczewskim. Zresztą, jak wracam do wierszy Brzechwy, to, zawsze w głowie mam ich "filmową" wersję.



Niemal zupełnie bym teraz zapomniała o książce, którą wiele razy próbowałam przeczytać zanim mi się to w końcu udało. A jak przeczytałam raz, to potem jeszcze jeden raz i jeszcze raz... A za każdym razem tak samo płakałam. Nie jestem pewna, czy gdybym w tym momencie sięgnęła po nią, czy nie płakałabym po raz kolejny. Mała Księżniczka Frances Hodgson Burnett trafiła do mojego domu zupełnie przypadkiem i została w nim na stałe.


Kolejna książka mojego dzieciństwa to Karolcia Marii Kruger. Mile wspominam tą opowieść o niebieskim koraliku. I była jeszcze druga część opowieści o Karolci, jak dobrze pamiętam...


I znowu klasyka. Czyli Tajemniczy Ogród Frances Hodgson Burnett. To jedna z pierwszych książek, do której przeczytania zachęcił mnie film. Z reguły najpierw czytałam książkę a potem ewentualnie oglądałam film. W tym przypadku kolejność była odwrotna.Ta opowieść również mnie wówczas urzekła. Miałam wtedy pewnie z dziewięć lat. Może trochę mniej.


Obiecałam sobie, że zmieszczę się w dziesięciu książkach. Także zbliżam się ku końcowi. 

O Ani mogłam czytać godzinami. Przeczytałam wszystkie części. Nie mam pojęcia, ile ich było, ale chyba całkiem sporo. Ciekawe jest, że nawet moja Prababcia (swoją drogą, mam nawet po niej imię) również doskonale pamięta tą książkę ze swojego dzieciństwa. Jednak ona wspomina głównie jakąś historyjkę o płukaniu ściereczki po myciu naczyń a ja... pamiętam jak grała Ofelię, zafarbowała sobie włosy na zielono albo jak sprzeczała się z Gilbertem, ale uwag Maryli o płukaniu ściereczki nie pamiętam...



Ostatnia, co nie znaczy, że najmniej lubiana. Wręcz przeciwnie. Czytając po nocach, trochę po kryjomu, płakałam ze śmiechu. Piszę, że trochę po kryjomu, bo często miewałam szlaban... na czytanie... Był to chyba jedyny sposób żeby mnie do czegoś zmusić...
Jeśli chodzi o książki Kornela Makuszyńskiego, to mile wspominam również Awanturę o Basię. Jednak, w konkursie na ulubioną, zdecydowanie wygrywa O dwóch takich, co ukradli księżyc. Pouczająca, zabawna, z morałem.




A gdy troszkę podrosłam, poznałam Jeżycjadę, Harrego Pottera i inne niezwykle ciekawe powieści, ale o nich innych razem. 

Tak wyglądają książki, które ja czytałam prawie piętnaście lat temu. Są to naprawdę, wyjątkowo mądre i ciekawe książki. Zajmują ważne miejsce w kształtowaniu się mojego literckiego gustu a także częściowo moich wartości i pierwszych spojrzeń na świat.  Nie mam pojęcia, czy dzisiaj dzieci wiedzą, kto to jest Makuszyński albo Maria Kruger. Nie wiem, czy rodzice zachęcają swoje dzieci do czytania. Znam niestety wiele osób, nawet bardzo bardzo inteligentnych, które nigdy dla przyjemności same z siebie nie przeczytały żadnej powieści. Więc pewnie dzieciom też nie będą czytać... A wiadomo, czym skorupka za młodu nasiąknie...

A jakie są Wasze ukochane książki z dzieciństwa?

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Świąteczne inspiracje

Kochani, chociaż nadal czekam na wiadomość czy moja Kochana Babcia wyjdzie ze szpitala na Wigilię, spakowałam wczoraj prezenty. Pokazuję Wam jeden z moich pomysłów, wykorzystanych w tym roku. Najpiękniej zapakowane prezenty zostały już odpakowane jeszcze przed śniadaniem. W najbliższym gronie nigdy nie czekamy do kolacji. Jesteśmy zbyt ciekawscy i niecierpliwi. To taki zwyczaj, który nam pozostał z dzieciństwa. Każdy starał się niepostrzeżenie wrzucić pod choinkę jakąś drobnostkę, żeby rano, zaraz po przebudzeniu coś tam na nas czekało. I tak pozostało aż do dzisiaj.




Tegoroczne Święta, dla mnie i moich najbliższych, pewnie nie będą wesołe. Mam nadzieję, że będą chociaż spokojne i że mimo wszystko wkradnie się w nie ta iskierka nadziei, na którą wciąż czekamy. Muszę się czymś zająć, dobrze, że został mi jeszcze jeden piernik do ozdobienia.

Cieszcie się Kochani, tym czasem wspólnie spędzonym.

sobota, 15 grudnia 2012

NAJDZIWNIEJSZE BUDYNKI ŚWIATA: ZABAWA

Dzisiaj będzie znowu trochę inspiracji...

Wszystko zaczęło się od tego, że dostałam od Pewnej Bardzo Miłej Osoby folder przepełniony zdjęciami najróżniejszych i najdziwniejszych cudów. Przyznam się szczerze, że do dzisiaj wielu z tych obiektów nie rozszyfrowałam. Zdjęcia będę wrzucała w kilku postach w pewnych odstępach czasu. Jest tego naprawdę dużo.
I w tym miejscu, liczę na Was. Wiem, że wielu z Was ma okazję bywać w różnych miejscach, macie w domach albumy o architekturze XX i XXI wieku a być może jesteście sami zainteresowani tematem? Dla najbardziej pomocnych i aktywnych, pomyślę o jakieś miłej niespodziance.
Przy okazji chciałabym, żebyśmy wybrali najdziwniejszy budynek świata. Przy każdej odsłonie naszej zabawy będzie przygotowana ankieta. Głosujcie :)

Od razu, uprzedzając pytania, piszę, że oczywiście, niektóre z tych budynków znam. Wiem, że niektóre zdjęcia są fatalnej jakości, ale wrzucam je tak, jak je dostałam.


ZAPRASZAM DO ZABAWY!













I jak? Znacie, któryś z tych budynków?

Jednocześnie, zachęcam Was do wybierania najdziwniejszego budynku świata.

Pozdrawiam!

środa, 21 listopada 2012

podczas gdy przez uproszczenie przydaję rzeczom stylu, powinienem wzbudzić myśl o spokoju lub w ogóle o śnie. Krótko mówiąc, widok obrazu powinien uspokoić głowę lub, dokładniej, fantazję

Czytam książkę bez końca. Nie mam pojęcia, ile dni już ją czytam a mam wrażenie, że nadal tkwię w tym samym punkcie. Najgorsze jest to, że coraz mniej z niej rozumiem. No, i na jutro muszę mieć przeczytaną przynajmniej pierwszą część. Tak, więc, czytam. Na zmianę czytam, oglądam wielkich malarzy szydełkując (tzn przypominając sobie jak to się robiło)

Dzisiejszego wieczoru opowieść o Vincencie van Goghu. Zapraszam.









Mój nastrój najlepiej oddaje ten obraz. Prawdopodobnie dlatego wybrałam na dzisiejszy wieczór właśnie van Gogha. Zawsze, kiedy ogarnia mnie poczucie braku nadziei, niesprawiedliwości, smutku, sięgam do jego twórczości. Być może nie pociesza, nie klepie po ramieniu jak stary przyjaciel. Jednak pokazuje, że temu, co nadaje sens naszemu życiu można się poświęcić całkowicie, mimo wszystko. Mimo, że się czasem słyszy, nawet od najbliższych, że to co robimy nie ma sensu, nie przynosi dochodu i jeszcze coś tam coś tam...
Życie van Gogha było usłane cierpieniem, biedą, niezrozumieniem. Jednego nikt mu nie mógł zabrać. Tego, że on CZUŁ całym sercem, że malarstwo jest tym czego NAPRAWDĘ chce.

czwartek, 15 listopada 2012

O upływie czasu i zapomnieniu...

Tak mi się dzisiaj nasuwają myśli o przemijaniu. Jest to związane chyba nie tylko z tym, że mamy listopad. Do tego szukając pewnych zdjęć znalazłam to. Zdjęcia z zeszłego roku, jak byłam w parku, zrobić zdjęcia starszej pani na ławce, na zajęcia ze wstępów. Jednak nic się nie zmieniło od tego czasu. Przynajmniej w tym miejscu. Jest to miejsce, o którym niby wszyscy wiedzą, a które wygląda, jakby cały cały świat o nim zapomniał. Jedynie upływający czas ciągle o nim pamięta i wcale nie jest dla niego łaskawy.




Lubię ten typ bramy wjazdowej. Szczególnie z takim zadaszeniem.



Fantastyczne detale i ornamenty na wykuszu

 

Czy do tego miejsca powróci kiedyś życie? Nie mam pojęcia. Czasem sobie myślę o życiu, które się toczyło za murami tego pałacu. Przecież tam mieszkali ludzie. To był ich dom. Coraz mniej nadziei na to, że te czasy, przynajmniej w drobnej cząstce wrócą.
Znamy przykłady wielu takich obiektów, które dzisiaj są hotelami, restauracjami, centrami kongresowymi a jeszcze kilka lat temu były w podobnym stanie. Ciągle czekam aż znajdzie się jakaś dobra duszyczka, która tchnie życie w pałac Donnersmarcków.

Na zakończenie starsza pani, dla której odwiedziłam tego dnia park. Dla niej czas również nie jest łaskaw. A mimo to nadal tam siedzi. Każdego dnia. Od wielu wielu lat.



wtorek, 13 listopada 2012

Artysta jest natchnionym rzemieślnikiem

To dosyć niezwykłe, ale w 1919 roku, czyli niedługo po zakończeniu wojny powstała szkoła, która zupełnie nie pasowała ani do czasu ani tym bardziej miejsca, w którym została założona. Jeśli powiem Wam, że w 1919 roku Gropiusowi udało się w Weimarze utworzyć szkołę, która całkowicie zrewolucjonizowała podejście do architektury i wzornictwa, będziecie chyba zaskoczeni, prawda? Mnie samej wydawało się, że to nie jest dobry czas i miejsce na rewolucje.


Pierwsza siedziba Bauhausu, Weimar

 


Das Staatliche Bauhaus, powstał z połączenia dwóch szkół artystycznych, Akademii Sztuk Pięknych i Szkoły Rzemiosła Artystycznego. Jednak nie myślcie sobie, że Gropiusowi było tak łatwo. Jego nominację na stanowisko dyrektora Bauhausu zatwierdził marszałek dworu w Weimarze, baron von Fritsch. Jak się później okaże, zrobił to bez konsultacji z księciem, co przysporzyło Gropiusowi dodatkowych trosk i zmartwień.

Walter Gropius, założyciel i pierwszy dyrektor Bauhausu

Była to szkoła rewolucyjna. Zarzucono tu tytuły naukowe i posługiwano się nazwami stosowanymi w odległych nam czasach, bo wrócono aż do średniowiecznych cechów. Wyobrażacie sobie szkołę bez studentów i profesorów? W Bauhausie spotkalibyście się z mistrzami, czeladnikami i terminatorami. Wynikało to z ideologii Gropiusa. Zmierzał do zniesienia rozdziału między architektem, artystą, rzemieślnikiem i przemysłem. Kurs był bez ograniczeń rasowych czy wiekowych. Pierwszymi uczniami Bauhausu byli ludzie w wieku od 17 do 41 lat! Część z nich wróciła z frontu i właśnie w Bauhausie szukali czegoś, co przywróci im sens życia a także zbiorowości, do której mogli by się przyłączyć. Dla najbiedniejszych studentów nauka w Bauhausie była za darmo.

Zamierzenia Gropiusa były nietypowe, mówił: Stwórzmy nowy cech rzemieślników bez podziałów klasowych, odgradzających rzemieślnika od artysty. Wspólnie projektujmy i twórzmy nową budowlę przyszłości, która obejmie w jedną całość architekturę, rzeźbę i malarstwo i którą pewnego dnia ręce robotników wzniosą ku niebu jako kryształowy symbol nowej wiary. W swoim słynnym manifeście, który ukazał się w niemieckich gazetach niedługo po otwarciu szkoły, zwraca uwagę na istotę rzemiosła. Podkreśla brak różnicy pomiędzy artystą a rzemieślnikiem. Mnie zaskakują słowa: Artysta jest natchnionym rzemieślnikiem. A Was?

Jednak, musimy pamiętać, że cały czas jesteśmy w XX wieku, ogarniętym wciąż ogromnym rozwojem przemysłu, a nie w średniowiecznym cechu. Gropius jest tego świadomy i zdaje sobie sprawę, że aby rzemieślnik, a także i artysta, mógł przetrwać w obecnych realiach musi nauczyć się tworzyć w kontakcie z przemysłem, ale podkreślmy tutaj, że przemysłowiec musi nauczyć się akceptować artystę i wartości przez niego reprezentowane. Zresztą, Gropius od samego początku swojej artystycznej kariery potrafił doskonale uchwycić wszystkie możliwości jakie dawały nowe materiały i nowe techniki.

Aby, wśród uczniów, zapoczątkować i pobudzić proces twórczy, Bauhaus zatrudnił największych awangardowych artystów, których poglądy miały ogromny wpływ na szkołę przez cały okres jej istnienia. Obecność Feiningera, Paula Klee, Kandinsky'ego, Moholy-Nagy'a, w szkole, była równa potępieniu w oczach władz Weimaru. Przecież byli tymi wywrotowcami, którzy popierali anarchistyczne idee napływające do Niemiec. Pamiętajcie, że w tym czasie, a im bliżej ku drugiej wojnie światowej tym bardziej, niemieckie władze popierały i były zwolennikami sztuki akademickiej.

Od początków Bauhausu do stylu, jaki możecie zauważyć na tym dziwnym znaczku z wcześniejszego posta (to po prostu logo Bauhausu), minęło trochę czasu. Szkoła ciągle ewoluowała i wraz z kolejnymi dyrektorami zmieniała nieco poglądy i główne cechy stylowe. Myślę, że o tym już innym razem. O Bauhausie potrafię tak godzinami :) a już późno...

Pierwsze zlecenie dla Gropiusa i jego uczniów :), Villa Sommerfelda

czwartek, 18 października 2012

Kwiaty na poddaszu

Czasami mam wrażenie, że normalne życie toczy się gdzieś poza mną, że jakoś tak wycieka mi między palcami. Mija dzień za dniem a ja, jakby w jakimś letargu, pogrążona w nauce, książkach, swoim niewyspaniu i zmęczeniu.

Kiedy wkraczam w naszej nowej bibliotece na dział sztuki, ogarnia mnie totalne szaleństwo a jednocześnie przerażenie. Dotykam palcami okładek. Bauhaus. Corbusier. Design. Art Deco. Vermeer. Rembrandt. Frida Kahlo. Secesja. Pod tymi okładkami kryją się niezmierzone ilości opowieści i tajemnic, które chcę poznać. Kuszą. Bardzo mnie kuszą. Chcę to wszystko wiedzieć. Ogarnia mnie przerażenie, że nie zdążę. Ogarnia mnie przerażenie, że w nadmiarze obowiązków, braku czasu i ciągłym zmęczeniu, traktuję to, co jest dla mnie ważne, po macoszemu.

Dokończyłam Kwiaty na poddaszu Virginii C. Andrews. Narracja nie powala. Jednak przeczytałam z zainteresowaniem, być może sięgnę po kolejne części. Wiele już zostało napisane i powiedziane o tej książce. Z mojej strony, tylko tyle, że jestem pod wrażeniem więzi, która się wytworzyła między rodzeństwem, tego jak bardzo potrafiły się wspierać i opiekować się sobą.




Myślę, że to taka dobra powiastka z morałem na dziś. W świecie, gdzie tak wielu ludzi podąża w kierunku sukcesu, bogactwa i ogólnego dobrobytu. Aby w tych dążeniach, nie zgubić, tego co najważniejsze, miłości i czułości. Bo dzieci wcale nie trzeba zamykać na wiele lat na poddaszu, aby im odebrać dzieciństwo i je unieszczęśliwić.

niedziela, 7 października 2012

Eviva l'arte!

Wróciłam. O tym, skąd, opowiem Wam innym razem.

Teraz, odpowiedź na pytanie. Dlaczego Eviva l'arte!?

Wszystko zaczęło się od Tetmajera i jego Eviva l'arte i mojego uwielbienia sztuki.

Tetmajer napisał kiedyś tak:

Eviva l'arte! Człowiek zginąć musi -
cóż, kto pieniędzy nie ma, jest pariasem,
nędza porywa za gardło i dusi -
zginąć, to zginąć jak pies, a tymczasem,
choć życie nasze splunięcia niewarte:
evviva l'arte!

Eviva l'arte! Niechaj pasie brzuchy
nędzny filistrów naród! My, artyści,
my, którym często na chleb braknie suchy,
my, do jesiennych tak podobni liści,
i tak wykrzykniem; gdy wszystko nic warte,
evviva l'arte!

Evviva l'arte! Duma naszym bogiem,
sława nam słońcem, nam, królom bez ziemi,
możemy z głodu skonać gdzieś pod progiem,
ale jak orły z skrzydły złamanemi -
więc naprzód! Cóż jest prócz sławy co warte?
evviva l'arte!

Evviva l'arte! W piersiach naszych płoną
ognie przez Boga samego włożone:
więc patrzym na tłum z głową podniesioną,
laurów za złotą nie damy koronę,
i chociaż życie nasze nic niewarte:
evviva l'arte!

Analiza poezji nie jest łatwa. Nie zamierzam jej się tutaj podejmować, bo i tak nie sprostam zadaniu. Jednak dla mnie, ten wiersz jest hymnem pochwalnym, nie tylko samej sztuki, ale przede wszystkim artystów, którzy często, przymierając głodem poświęcili życie dla sztuki. Tak im podpowiadało serce, że są bytem dla sztuki.
Dzisiaj eviva l'arte, czyli niech żyje sztuka weszło do języka potocznego. 
A ja... wywyższam sztukę ponad wiele. Także eviva l'arte! Niech żyje sztuka!

czwartek, 27 września 2012

o Kolejce...

Nie, to nie to, że moje wpisy nagle zaczęły się cieszyć takim powodzeniem wśród internetowej społeczności, ale chyba ktoś cały dzień siedzi i odświeża mój zapiśnik.

Dzisiaj o kolejce :)

Od dobrych kilku lat, kolejka towarzyszy mi zawsze. A to już się tak ciągnie chyba od końca gimnazjum albo liceum, w każdym razie od momentu jak zaczęłam wszystko układać w kolejkę. Dzieje się to mniej więcej tak. Jestem w księgarni i widzę świetną książkę. Za jedyne 10 złotych. Akurat jest promocja i już widzę, że ostatnie egzemplarze. No więc, biorę. Idę do następnej księgarni, świąteczna promocja na nowości. Wszystkie 30 % taniej. Układam list do Mikołaja i Dzieciątka jednocześnie. W ten sposób do moich zasobów trafia przez święta kilka perełek. Do tego dochodzą moje urodziny. Jeszcze Kraków. Przynajmniej dwa razy w roku odwiedzamy Kraków. Z reguły wtedy, kiedy dzieją się tam ciekawe rzeczy, są interesujące mnie wystawy. Zawsze wracam stamtąd z kilkoma książkami lub albumami.
Prawie bym zapomniała o bibliotece, z której też wychodzę z paroma pozycjami. (Wiem, uzależnienie. Jednak lepsze to od np. kleptomanii.)

Ale wiadomo, nie samą literaturą człowiek żyje. Tak więc, nauka. Uwielbiam studiować sztukę. Jednak nie zawsze, w związku z natłokiem zajęć, zdążę wszystko przygotować albo przynajmniej przeczytać. A temat jest szalenie interesujący. Następny temat już czeka, zatem ten wkładam w kolejkę.

Poza tym, wystawy i muzea. W mojej okolicy jest naprawdę wiele fantastycznych miejsc, które chciałabym odwiedzić a nie mam kiedy. Tutaj kolejka jest naprawdę długa. Porównywalna do tej książkowej.

Jeszcze jest hobby i rozwijanie czegoś co można nazwać zrób coś z niczego. Dzisiaj kupiłam w ikei lusterka. Były śmiesznie tanie a wiem, że mogę wyczarować z nich cuda.

Do kolejki ustawiają się także filmy, wyjazdy, spotkania i inne.

Oczywiście, są również bezkolejkowe "elementy mojego świata". Nie wiem, jak nazwać tą kategorię. Są to przede wszystkim bliskie mi osoby, dla których chcę być zawsze i zawsze znajdzie się miejsce poza kolejką. Czasem mama potrzebuje żeby jechać z nią na zakupy. Czasem Mężczyzna potrzebuje troski, rozmowy, mnie. Lubię się czuć potrzebna (ale nie wykorzystywana :P). Tych ważnych spraw, nie układam w kolejkę.


Do czego zmierzam? Odnalazłam coś, co doskonale pasuje do mojej kolejkowej natury. Graliśmy dopiero dwa razy, ale już wiem, że to lubię. Będzie to doskonała zabawa na długie jesienne i zimowe wieczory.
Oto ona, KOLEJKA :)


Polecam Wam wszystkim tą grę. Nie przejmujcie się, jeśli nie możecie pamiętać lat 80-tych. Ja też nie pamiętam (z oczywistych powodów) i dobrze się przy niej bawię.

Więcej informacji na temat gry znajdziecie tu. Z oficjalnej strony IPNu także zdjęcie.

Miłych wieczorów spędzonych z KOLEJKĄ! Ale nie tylko. Ze scrablami, monopolem i innymi również.

poniedziałek, 17 września 2012

W poszukiwaniu inspiracji...

Szukam inspiracji dla stworzenia czegoś wyjątkowego...

Po głowie chodzi mi William Turner z jego statkami, tak lekko i cudownie malowanymi i słońcem i niebem, tak niezwykle oddanymi przez niego. Chce się wręcz powiedzieć, impresjonistycznie...

Wcale się nie dziwię, że jeszcze dziś wiele osób zalicza Turnera do impresjonistów.

Jego sztuka, delikatnie łaskocze moje zmysły...






środa, 29 sierpnia 2012

Chciałabym cię namalować, lecz brakuje kolorów, bo jest ich tak wiele, w mojej dezorientacji, namacalnej formie mojej bezbrzeżnej miłości

Diego i Frida. J.M.G. Le Clezio 


Zdjęcie z http://s.lubimyczytac.pl/upload/books/50000/50074/352x500.jpg


Frida Kahlo. Dla mnie jest postać niezwykła w świecie sztuki. Kocham jej malarstwo i jestem, jeśli mogę tak powiedzieć, w niej zakochana. Jest taka piękna, silna i temperamentna. Godzinami potrafię oglądać fotografie z jej osobą a przede wszystkim jej obrazy.

Najpierw była Frida. Potem dopiero Diego. Oczywiście, dla mnie. W rzeczywistości Diego był wiele starszy od Fridy. Jednak, twórczość Diega poznałam poszukując informacji o niej.





Podwójna biografia. Opisuje losy dwóch wielkich osobowości. Obydwoje są artystami. Jednak dla każdego z nich malarstwo znaczy coś innego. Diego jest przede wszystkim muralistą. Przez murale nawołuje do rewolucji i jest malarzem zaangażowanym politycznie. Chociaż poglądy polityczne Fridy są zbieżne z poglądami jej męża, w swoim życiu nie tworzy dzieł politycznych. Dzięki malarstwu może żyć. Daje jej ono siłę do przeżycia. Świadczy o tym to, że w najtrudniejszych momentach swojego życia maluje najbardziej przejmujące i dojrzałe obrazy. Została poważnie doświadczona przez życie, na zawsze przez to naznaczona indywidualizmem i samotnością.

W książce został raczej szczegółowo nakreślony klimat czasów, w jakich przychodzi im żyć. Autor dużo miejsca poświęca na politykę. Jednak niewiele znajdziemy tu szczegółów z ich życia osobistego. Postać Fridy jest przez dużą część biografii zsunięta na dalszy plan. Wspominana jest wręcz pojedynczymi zdaniami. Dopiero, przy jej śmierci autor poświęcił jej więcej uwagi. Frida ukazana została jako dodatek do Diega. Kobieta, która żyje tylko dla niego. Kobieta, która myśli tylko o nim.

Również nie została w jakiś szczególny sposób oddana relacja pomiędzy małżonkami. A przecież, doskonale wiemy, że ich stosunki były specyficzne i dosyć niezwykłe. Próbowałam zrozumieć, czy to, co ich łączyło, było prawdziwą miłością. Jednak za każdym razem, kiedy autor poruszał wątek ich relacji, kończył, zanim zdążyłam to zrozumieć.

Nie jestem zachwycona tą książką. Czytałam ją z dużym zapałem a napędzała mnie nadzieja na rozwój akcji. Skończyłam czytać z poczuciem niedosytu. Mój apetyt na wiedzę i poznanie nie został zaspokojony.

Mimo kiepskiej biografii, zaznaczam, że oboje byli wybitnymi artystami.

Frida. Jedyna prawdziwa surrealistka, która nigdy nie pozwoliła się zamknąć w tej kategorii.







 



 Reprodukcje stąd. Znajdziecie tu dużo więcej prac Fridy a także mnóstwo informacji na jej temat.


Diego.











Reprodukcje dzieł Diega stąd.

Tym, co ich łączyło było meksykańskie pochodzenie. Inspiracje dla swojego malarstwa czerpali ze sztuki pradawnych Indian oraz ze sztuki ludowej Meksyku. Meksyk, mimo licznych podróży zawsze zajmował ważne miejsce w ich sercach i sztuce, szczególnie Fridy.


Dla zainteresowanych życiem Fridy Kahlo mam dobrą wiadomość :)
Do października tego roku można w Polsce zobaczyć prywatne zdjęcia Fridy. Wystawa pt. Z jej albumu do zobaczenia w Galerii Ogrodu Rzeźb Juana Soriano (Kazimierówka. Owczarnia. Podkowa Leśna
ul. Artystyczna 20). Więcej informacji znajdziecie tu

Z największą przyjemnością wybrałabym się na tą wystawę. Jednak jest to dość daleko ode mnie i nie wiem, czy uda mi się coś zdziałać w tym kierunku.