czwartek, 3 kwietnia 2014

Berlin

Miało być spontanicznie. I tak chyba było.

W tym poście z założenia miało być dużo zdjęć z Berlina. Zdjęć nie będzie. Chociaż Berlin był. I ja w nim też. Tak trochę. Co prawda, raczej w hostelu, ale byłam.
Ledwie zaczęłam się wczuwać w klimat miasta a przyszło nieszczęście. Nie czekało zbyt długo. O 6.50 Berlin. Nieszczęście - nie później niż o 10.
O 11 i później - kolano już jak piłka do kosza ;)

A! Pamiętajcie, że nieszczęścia chodzą parami. Towarzyszka podróży sprzedała mi do tego jakieś paskudne przeziębienie.

Honorowo przeszłam spod Bramy Brandenburskiej do Placu Aleksandra. Jak? Nie pytajcie. Jednak nie byłam już na tyle honorowa, żeby przynajmniej raz wyciągnąć aparat albo chociaż telefon.

Nie było więc Wyspy Muzeów, u Dalego też nie byłam. Ani nawet zakupów nie było.

Po ośmiogodzinnej podróży - katordze, szybki prysznic i wizyta na pogotowiu. I te zaskoczenie. Ale kto pani to kolano nastawił? No samo się nastawiło. Jak? No tak. ;)
Pan Doktor był bardzo miły, ściągnął wodę z kolana. Kolano się zmniejszyło do rozmiarów piłki do ręcznej. Założył coś gipsopodobnego. Przepisał środki przeciwbólowe, które powinny być środkami usypiającymi. I tak już czwarty dzień odpoczywam. A właściwie, śpię.

Mężczyzna już wystawiony na ciężką próbę. Nie dość, że wszystko musi robić, to jeszcze za wszystko mu się obrywa. Wiadomo, jak człowieka boli, potrafi być okrutny. Póki co, daje radę ;)

Przygodom dziękuję. Na najbliższe kilka miesięcy. Potem - zobaczę.

Słońca Kochani!